Connor chrapał donośnie, rozlewając się nieco na kanapie w biurze Charlie. Na jego policzku wciąż widniało dość głębokie zadrapanie po tym, jak wczorajsza impreza nieco wymknęła się spod kontroli, zmuszając rosłego ochroniarza do interwencji wśród gości. Na szczęście, udało się zapobiec większej katastrofie i wilkołak był tak naprawdę jedyną osobą, która doznała jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu. Nowo zatrudniony chłopak kompletnie nie odnalazł się w sytuacji, a jego wielkie, przestraszone oczy, gdy nieudolnie próbował pomóc Connorowi był jasnym dowodem na to, że w tym konkretnym zawodzie nieborak się nie odnajdzie. Kupa mięśni to niestety nie wszystko. Jak to mawiał Connor, trzeba było mieć jeszcze łeb na karku i nerwy ze stali. Właściwie od samego początku odradzał zatrudnienie tego dzieciaka, ale Charlie uznała, że warto dać mu szansę – może będzie odstraszał samym wyglądem?
– Damy mu jeszcze ze dwa tygodnie, może wyprowadzę go na ludzi – powiedział Connor, stanowczo odmawiając przyłożenia woreczka z lodem do poturbowanego policzka. Teraz odsypiał zmianę, która trwała aż do zamknięcia klubu. Nic dziwnego, że był zmęczony. Jak się okazywało, wcale nie tak łatwo było znaleźć dobrych ochroniarzy, którzy byliby w stanie ogarnąć ten chaos w czystej postaci, który wybuchał wraz z otwarciem drzwi The Web.
Kolejne głośne chrapnięcie wywołało dodatkową zmarszczkę na twarzy elfa wpatrzonego w ekran laptopa. Westchnął cicho, ledwo widocznie, po czym spojrzał w stronę kolumn cyfr, które przecież powinny układać się w logicznym porządku, bo taka była ich rola. Dwa plus dwa to powinno być cztery i absolutnym skandalem było to, że w tej chwili z obliczeń w pliku wychodziło coś kompletnie innego. O tym, że Ariel powoli zaczyna tracić resztki cierpliwości, świadczyło jedynie agresywne uderzanie palcami w klawisze klawiatury. Jego twarz, prócz tej jednej, jedynej zmarszczki, chwili słabości, pozostała niezmieniona.
Charlie wspięła się po metalowych schodach prowadzących do biura i zajrzała do środka. Uśmiechnęła się lekko na znajomą mieszankę dźwięków. Oparła się o framugę drzwi, splatając dłonie na piersi i przyglądając się swoim chłopakom.
Nigdy im tego nie mówiła, ale czasem uderzało ją to, jak wiele im zawdzięcza. Zawsze starała się być samowystarczalna, polegać jedynie na sobie, jednak kiedy marzenia o otwarciu klubu zderzyły się z rzeczywistością, szybko okazało się, że nie zawsze się tak da. O ile od początku wiedziała, że będzie musiała znaleźć kogoś, kto będzie trzymał rękę na pulsie w chwili, gdy tłum pijanych i rozochoconych istot wymknie się nieco spod kontroli, tak pierwsze starcie z księgami rachunkowymi i liczbami okazał się kompletną porażką. Miała ogromne szczęście, trafiając na Connora i Ariela, z czego elf wciąż pozostawał dla niej zagadką, co było jednocześnie irytujące i fascynujące. Czemu ktoś po prestiżowej uczelni chciał zajmować się rachunkowością u niej?
Oczywiście, że na początku mu nie ufała. Jej wierni, ośmionodzy szpiedzy chodzili za nim wszędzie tam, gdzie ona sama nie mogła. Chciała wiedzieć o nim wszystko, o której pija herbatę, kiedy kichnął i z jakiego powodu i o każdym dziwacznym zwyczaju, która mogłaby nieco zaburzyć ten obraz czystego perfekcjonizmu. Ostatecznie zaczęła grzebać mu w snach, jednak nie znalazła absolutnie niczego, co mogłoby dowodzić, że Ariel działa przeciwko niej, że to wszystko to jakiś podstęp, o którym dowie się w chwili największej słabości.
A jednak ich współpraca trwała już kilka dobrych lat. I zawsze mogła liczyć na nich obu, chociaż żadnemu z nich nie powiedziała tego wprost. Nigdy też wprost im nie podziękowała.
– Chłopaki, przerwa! – zawołała, przerywając koncert stukania klawiatury i chrapania. Connor poderwał się gwałtownie, urywając chrapnięcie wpół i rozejrzał się nieprzytomnie po biurze. Ariel jak zwykle, po prostu zaszczycił ją spojrzeniem.
– Nie samą pracą człowiek żyje, nawet jeśli to jest tak zajebista praca jak w tym miejscu. – Splotła dłonie za plecami i uśmiechnęła się do nich. – Chodźcie, zjemy coś na mieście – zaproponowała. Zgodnie z przewidywaniami, na twarzy Connora pojawił się szeroki uśmiech. Od razu poderwał się na nogi.
– Skoczę tylko po kurtkę – rzucił, od razu ruszając w stronę drzwi. Z Arielem, jak zwykle, miało być trochę trudniej.
– Charlie, te faktury same się nie opłacą. Znów grzebałaś w plikach? Takiego burdelu to już dawno nie…
– Nie marudź, Ariel. Nie grzebałam ci w żadnych plikach, wiesz, że nie tykam się tych szatańskich tabel. Faktury nie uciekną. Jutro też jest dzień, a wam przyda się odrobina relaksu. Siedzisz przed tymi dokumentami non stop, nic dziwnego, że ci się w tej pięknej główce powoli pierdoli – rzuciła z niewinnym uśmiechem, na co Connor roześmiał się. Ariel skarcił oboje spojrzeniem, a zimny blask bijący z matrycy wciąż rozświetlał jego twarz. Charlie, nie zastanawiając się dłużej, po prostu podeszła do biurka i zamknęła laptopa.
– Chcę wam podziękować za ciężką pracę. Nie daj się prosić. – Elf westchnął, jakby właśnie godził na najwyższe poświęcenie.
– Niech będzie. Ale żadnego fast fooda. Nie zdzierżę kolejnego kebaba – oznajmił, wstając od komputera. Odgarnął długie blond włosy na plecy i poprawił mankiety granatowej, drogiej koszuli.
– Żadnych kebabów – Obiecała Charlie. Nie musiała nawet patrzeć w stronę Connora, żeby wiedzieć, że na jego twarzy pojawił się cień zawodu. On nigdy nie pogardzi dobrym kebabem. Najlepiej ostrym jak samo piekło.
Stolik zarezerwowany w jednej z bardziej obleganych restauracji w Stellaire musiał zrobić wrażenie nawet na Arielu. Dostali lożę na piętrze, skąd przez duże okno mieli widok na barwny park. Przygaszone światło tworzyło przytulną atmosferę, a cicha muzyka była czymś tak przyjemnie odmiennym od ciężkich basów podczas imprezy w klubie.
– Zobaczcie, mają dekonstrukcję kebaba! – szepnął ucieszony Connor, przeglądając kartę. Charlie zachichotała cicho. Ariel pokręcił tylko głową, szukając w menu czegoś bardziej wyszukanego. Mieli na to trochę czasu. Arachnesa podejrzewała, że kelner nie wróci tak prędko po wykładzie Ariela na temat win. Nie miała jednak do niego o to pretensji. Na winach znał się jak mało kto, a i tym razem strzelił w dziesiątkę.
– To naprawdę miłe popołudnie. Dziękuję, Charlie – Ariel uśmiechnął się do dziewczyny, chwytając ją za rękę. Connor przytaknął.
– Fajna randka, chociaż gdybym wiedział, to założyłbym koszulę…
– Ty nie masz koszuli, Connor – zauważył Ariel.
– Założyłbym twoją – wilkołak uśmiechnął się zaczepnie do elfa, na co ten przewrócił oczami.
– No, chłopaki. Nie kłóćcie się – Charlie założyła kosmyk włosów za ucho, patrząc to na jednego, to na drugiego. – Zwłaszcza że to jeszcze nie koniec wieczoru. Po kolacji idziemy do spa. Jak się relaksować, to na pełnej. – Chwyciła kieliszek i uniosła go w cichym toaście.
Dawno nie miała tak przyjemnego wieczoru. Chyba sama tego w jakiś sposób potrzebowała. Chwili wytchnienia, odpoczynku. Wyrażenia wdzięczności w ten niewerbalny sposób, pokazania tym dwóm gamoniom, jak bardzo są dla niej ważni. Bo chociaż nie przeszłoby jej to przez gardło, to jednak przecież tak właśnie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz