— Nie wygłupiaj się — mruknął Bashar, kończąc opatrywać ramię.
— Co? — Dante ruszył się, bandaż prawie wyleciał doktorowi z ręki. — Ja ci naprawdę mogę ten fotel przynieść.
Twarde, lekarskie spojrzenie ucięło temat, lecz tylko na chwilę, minutę, góra dwie, bo może i Dante prychnął i zamilkł, jednak ten błąkający się po ustach uśmiech był daleki od poddania się.
Pomruki silnika rozbiły ciszę spowijającą mieścinę, pięknie zadbany przez mechanika jeep powoli przejeżdżał wcześniej sprawdzonymi przez Dantego drogami, co by nie trafić kołem przyczepy w sporą dziurę, nie zaklinować się w żadnym uszczerbku betonu i nie zostać łatwym celem. Skręcił ostrożnie w lewo, znajomy mu już, dwupiętrowy budynek ukazał się pośród rzędu innych domostw. Mężczyzna zaparkował przed nim samochód, wysiadł, zrobił szybkie rozeznanie terenu, zaś gdy ten okazał się bezpieczny, postąpił w stronę wejścia. Za drzwiami czekał skórzany fotel.
Dwa dni temu przyszedł, żeby znieść go na dół, inaczej wszystko trwałoby za długo. Do pomocy, oczywiście, tak jak teraz, tak i wtedy nikogo nie wziął, przecież to tylko fotel, to tylko pierwsze piętro z półpiętrem, już cięższe rzeczy nosił. A kiedy dotaszczył go do schodów i zorientował się, że może ten dębowy stelaż, zachwycająco polakierowany na ciemny odcień i to skórzane, grube obicie są nieco większym wyzwaniem dla jego mięśni, niż mu się wydawało, było za późno, żeby kogoś zawołać.
To dla Bashara, przypomniał sobie, gdy przyszedł moment zachwiania się na nogach, prawie polecenia w dół z półpiętra z fotelem. Ramiona napięły się, napędzane nową werwą, nogi poniosły go pewnie ku przedpokojowi. Na głęboką zadyszkę machnął ręką.
Odetchnął, zawzięcie gotowy na to, by wsadzić tego dnia mebel na przyczepę i zawieźć go do obozu. Całe szczęście żadnych piekielnych schodów nie miał do pokonania, więc poszło mu stanowczo szybciej i płynniej z przeniesieniem fotela. Na przyczepie czekała już rozłożona tektura, chroniąca drewniane nogi przed porysowaniem się o metal, Dante przesunął stertę nazbieranych ubrań, strzelbę, złapał w dłonie pasy mocujące. Samochodu, i to z przyczepą, byle kto i kiedy mu się podobało, nie mógł tak po prostu wziąć, dlatego też mężczyzna musiał trochę pogadać, obiecać wino, zapewnić, że dla niepoznaki przywiezie nowe zasoby wraz ze „specjalnym” ładunkiem, ale dostał w końcu te kluczyki.
Klamry kliknęły, zaskoczyły, fotel stanął dokładnie przymocowany.
— Pan doktor ma teraz operację, także powinieneś zdążyć, ale pospiesz się, proszę — powiedziała Grace, podając pęk kluczy należący do Bashara.
— Pół godziny, nie więcej, i będziesz je miała z powrotem — odparł, uściskał ją przelotnie. — Wybacz, że musiałaś podebrać mu je z torby.
Pielęgniarka westchnęła, uśmiechnęła się.
— To w dobrej wierze.
Dante również posłał jej uśmiech, szeroki, krnąbrny, drapieżny, i umknął do samochodu, by móc zajechać pod domek lekarza.
Fotel ustawił pośrodku połączonego z kuchnią salonu, zgarnął szmatkę z jeepa, przeczyścił mebel z kurzu i drobinek brudu, które mogły osiąść na nim w czasie podróży, zamiótł podłogę z naniesionego błota. Kolejna książka, w twardej oprawie oraz przez upływ czasu nie doświadczona, legła na siedzisku, na niej zaś karteczka ze słowami:
Nie musiał się podpisywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz