— Seymour to dobry gość.
Dante kątem oka oglądał, jak Virgil zastygł, kawałek łososia wypadł z pałeczek, spadł do reszty jedzenia w pudełku. Odwrócił w jego stronę głowę, aż w szyi coś strzyknęło, płuca zgubiły właściwy rytm. Wpatrzył się w przyjaciela, próbując cokolwiek więcej wyciągnąć z tego zawadiackiego półuśmiechu.
— Jest w porządku — odparł powoli wilkołak, wręcz ostrożnie, syren parsknął śmiechem. — Co? O co ci chodzi?
— Vi, go możesz oszukiwać, ale nie mnie.
— Niby kogo w czym oszukuję?
Dante pokręcił z niedowierzaniem głową, zapatrzył się na horyzont, błyszczącą słońcem wodę, znów zerknął na Virgila.
— Jesteś niemożliwy w tych sprawach, wiesz o tym?
— I kto to mówi — burknął grafik, wsunął do ust zagubionego łososia.
Róż szkiełek objął mężczyznę, syren zamyślił się, podziwiając kolory zachodu igrające na znajomej twarzy. Stanowiła czasami tak świetną osłonę dla czułego serca, roztaczając obronną maskę przed wszystkimi wokół, zbywając i pesząc mądrym spojrzeniem, odwracając uwagę aurą szczerego uśmiechu. Poczucie żalu, tak dobrze mu znane, odezwało się na granicy świadomości, przypominając mu, że był jedną z pierwszych osób, które przyczyniły się do tego zamknięcia na świat głębokich uczuć Virgila. Potarł nerwowo świeże zadrapanie z treningu na kostce dłoni, zdając sobie sprawę, nie wiadomo, który już raz, że żadne przeprosiny nie odwrócą już starych krzywd, żadne czyny nie odegnają w zapomnienie palącego gniewu, jakim zalał nieodwzajemnioną miłość. Virgil może mu wybaczył, lecz on sobie jeszcze nie potrafił, na każdym kroku w studiu widząc, jak opinii tego jednego gitarzysty na temat okładki wilkołak najbardziej oczekuje, jak w oczach kołysze się przekonanie, że te radośnie podrygujące w piersi iskierki musi znów uciszyć, gdy muzyk wkracza do pomieszczeń, posyłając mu krótkie przywitanie. Może zbyt mocno o tym myślał, może doszukiwał się problemu tam, gdzie go nie było, będąc nadopiekuńczy. Z drugiej strony, zamierzał zrobić wszystko, co było w jego mocy, żeby i Virgil mógł w końcu wygładzić głębokie szramy przeszłości. Zasługiwał na to bardziej niż ktokolwiek.
Pałeczki rozgrzebały awokado, Dante poprawił się na murku.
— Po prostu chcę, żebyś był szczęśliwy, Vi. Naprawdę szczęśliwy.
Ciche westchnięcie uciekło ze smukłej piersi, wilkołak oparł głowę o bokserski bark, zaraz wtuliła się w niego złota burza.
— Też chcę, żebyś był szczęśliwy. — Przerwał na moment, syren był prawie pewny, że mężczyzna zadziornie się uśmiechnął. — Bashar to też dobry gość.
Dante zaśmiał się, czysto i słodko, mimowolnie biegnąc myślami do umówionego na potem spotkania.
— Za dobry.
— Skąd wiesz, że on o tobie też tak nie myśli?
— Zajmij się swoim brzdąkaczem, co? — Zasunął przyjacielowi kuksańca w bok.
— Nie ma żadnego „mojego” brzdąkacza.
— Vi, czy ty się rumienisz?
Kopnięcie w łydkę było bardzo dotkliwe.
— Spierdalaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz