11 listopada 2023

Od Dantego – Rośliny

— Kwiaty? A dlaczego? — Marcia z ociąganiem przyjęła żółte tulipany, zmierzyła je jakimś krzywym spojrzeniem.
— Tak po prostu — odparł, nie czując się szczególnie odrzucony przez jej reakcję. Pewnie od niewielu osób miała okazję dostać taki skromny upominek, Dante osobiście czuł się niezwykle dumny z siebie, że dał radę ją tak zaskoczyć.
Dziewczyna jednak wywróciła oczami, pokręciła głową.
— Dante, nie musisz mi dawać żadnych kwiatów, żebym cię pocałowała.
Syren zmarszczył brwi, prychnął cichym śmiechem. Chyba jej nie zrozumiał. Albo ona jego.
— Ale…
— Skończ z takimi pierdołami, dobra? — Złapała go za rękę, pociągnęła w stronę parku. Chwilę nie potrafił się zdobyć na odwzajemnienie jej chwytu. — Ten jeden raz niech już będzie, ale nigdy więcej.
Usta poruszyły się bezdźwięcznie, próbując znaleźć słowa, lecz zaskoczenie zacisnęło się gulą w gardle, kotłujący się w sercu smutek kazał zamilknąć.
Ale on tylko chciał dać jej kwiaty…


Erichtho powinien był już dawno zejść z wybiegu, pewnie zasiedział się w przebieralni z innymi modelami, i choć Dante musiał dojechać na pokaz z zawodów boksu, wstąpić jeszcze do kwiaciarni oraz znaleźć właściwy budynek, będąc przez to po umówionej godzinie, zmiennokształtny wciąż kazał mu czekać ładne dwadzieścia minut. Wiedział, że Eri miał tendencję do spóźniania, lecz nawet w końcu jemu nudziło się patrzenie na ten sam deszczowy krajobraz miasta. Wyciągnął telefon, żeby napisać po pana spóźnialskiego.
— Dante! — Głowa poderwała się w górę, młody mężczyzna biegł w jego stronę. Syren wyszczerzył się.
Model bez wahania wskoczył na niego, zarzucił ramiona na szyję, nogami opłótł biodra. Przez impety skoku Dante cofnął się nieznacznie, wychynął spod zadaszenia, Eri krzyknął zaskoczony nagle wpadającą mu za kołnierz kroplą, pacnął w ramię syrena, gdy ten zaczął się z niego śmiać.
— Nie miało padać — burknął zmiennokształtny, uśmiech ucałował go zaborczo, odpowiedział mu podobną zapalczywością.
— Mam parasolkę — mruknął, przygryzł wargę mężczyzny. Dante odsunął się nieznacznie, wejrzał w śliczne, tak jasno-zielone oczy, z zaciekawieniem próbujące odkryć syrenie myśli. Obdarzył go swoim zabójczym półuśmiechem, pokazując w końcu Eriemu kwiaty, które trzymał schowane za plecami. — Po twoim humorze zgaduję, że pokaz się udał.
— Och, Dante! — Roześmiał się ponownie model. Eri ucieszony z sukcesu robił się niezwykle uroczy. — Są piękne! Ty słodziaku. — Zmiennokształtny pochwycił czerwone róże w dłonie, zaciągnął się ich rozkosznym zapachem, po czym niecierpliwie wpił się w jego usta, jakby to stanie pod budynkiem pokazu już wystarczająco się dłużyło i oddzielało go od zerwania z syrena ubrań. Drapieżne spojrzenie wyjrzało spod powiek. — Uważaj, bo się jeszcze w tobie zakocham.
Wargi zamarły w pocałunku.
Błękit patrzył zaskoczony na człowieka, którego chciał obejmować dzień i noc, trzymać go za swymi plecami, byle najmniejsza krzywda go nie dosięgła, rozgrzewać ciało całusami, gdy drżało z zimna, patrzył na człowieka, która pobudzał jego serce do szybszego bicia, a myśli bezwiednie zbaczały w ciągu dnia w jego stronę, co robi, czy zjadł, jak się czuje, i przez ten cały ten czas, myślał… łudził się, że on czuje dokładnie to samo. Może nie umiał wypowiedzieć właściwych słów, lecz szukał ich, nie mógł spać po nocach przez niepewność, jak brzmiałyby w jego ustach, czy byłyby szczerą prawdą, czy słabym żartem, nawet nie sobowtórem, ale tanią podróbką tego, co powinny znaczyć. Dla niego jednak był gotowy podjąć ten wysiłek.
I w tej jednej, ulotnej chwili zdał sobie sprawę, jak głupie i nic niewarte były jego starania. Kogo on oszukiwał? Przecież to wszystko było dla czystego zysku, przyjemności łączonej z kontaktami, podsuwaniem strojów Dantego i wskazywaniem Eriego projektantom. Byli ze sobą, bo łączyła ich branża, a jeśli pozwolił sobie wierzyć w cokolwiek więcej, to grubo się pomylił.
— Coś się stało? — Zmiennokształtny zmarszczył przelotnie brwi, nie przestając się uśmiechać.
Dante pokręcił głową, błysnął kłami.
— Nic a nic — odpowiedział, przez przejeżdżający obok nich motocykl model nie miał szans usłyszeć drżenia głosu. W pytaniu już nie było po nim śladu. — To co, idziemy do ciebie?


Nigdy nie podobał mu się jego rodzinny dom. Modernistyczna bryła nie miała polotu, była biała, szara i nijaka, krzaki rosnące pod oknem salonu były zbyt proste, kamień schodów raził połyskiem, nieważne, czy to padał deszcz, czy tornado przeszłoby pod jego domem, Dante miał wrażenie, że te jebane schody błyszczałyby się tak samo. Pokoje były zimne, nuda biła od surowych wnętrz, wysiedzieć mógł tylko w swoich czterech kątach, udekorowanych kolorami oraz całą masą dupereli, których jego matka nie mogła zdzierżyć. I kto wymyślił przeszklone drzwi wejściowe?
Winowajca wychynął z korytarza, przywołany dzwonkiem. Sappho zmarszczyła delikatnie brwi, otworzyła mu drzwi.
— Dante? — Konsternacja malowała się na twarzy, zerknęła na trzymane w garści kwiaty oraz podpartą o pierś roślinkę w doniczce. Z daleka ciężko było wyczuć lekki, kawowy aromat liści. — Nie masz kluczy?
— Nie wziąłem — odparł, uśmiechnął się, wyciągnął w jej stronę barwny bukiet frezji. — Dzisiaj dzień matki.
Sappho zamrugała, przyjęła kwiaty. Popatrywała na nie chwilę.
— Rzeczywiście. — Podniosła głowę, kąciki ust uniosły się w jej zwyczajowym, skromnym uśmiechu. Przestąpiła próg, Dante przymknął oczy w matczynym uścisku. Dlaczego nie mogła tego robić częściej, skoro syren był gotowy czasami wybaczyć jej wszystkie sprzeczki i cierpkie słowa, gdy jej szczupłe ramiona otulały go niczym łagodne fale cichego morza. Nie dostrzegła chyba ociągania, z jakim pozwolił jej się odsunąć. — Każdego roku je przynosisz, a ja każdego roku zapominam.
— Nigdy nie miałaś pamięci do dat. Mam też coś dla Tris.
Czarodziejka jeśli nie musiała, to niekoniecznie szła przywitać się z synem żony, lecz usłyszawszy swoje imię, zjawiła się w korytarzu. Szkiełka wyłapały ją ponad ramieniem matki.
— Co ja? — rzuciła jakoś podejrzliwie. Dante prychnął.
— Roślinka. — Pokazał jej doniczkę. — Wiem, że lubisz kawę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz