Hugo wiedział, że przyjdzie taki dzień, kiedy ktoś wpadnie mu w oko.
Nie spodziewał się tylko, że stanie się to w pociągu.
Dziewczyna była ładna, na oko kilka lat młodsza od niego. Błękitne i bystre oczy, mocno zarysowane kości policzkowe, książka pod pachą. Nic nie zapowiadało katastrofy, ale długie nogi dokonały dzieła zniszczenia – dokładnie w momencie, gdy pociąg zahamował nieco zbyt gwałtownie, a dziewczę odbiło się od łokcia blondyna:
– Przepraszam!
– Żyję, żyję – machnął ręką. Ale gdy poczuł, że pakunek spadł, z ust wydobyło się dość głośne „Ja pierdolę”, które jednak na szczęście utonęło w gwiździe ruszającego pojazdu. Tyle dobrze, że nic się nie stłukło. Tylko gdzieś zniknęło w gąszczu nóg. Więcej ich jak grzybów po deszczu.
Cóż, stało się, ale jeśli nie chciał stracić owocu kilkunastomiesięcznych wysiłków – ani wzbudzić ogólnej paniki – to musiał szybko znaleźć torbę z organem. To było jego pierwsze oko, które zdecydował się wynieść poza teren laboratorium. Kilkanaście miesięcy później miało to się stać już jego zwyczajową praktyką, ale cóż – to jeszcze nie był ten dzień. To była pierwsza próba w terenie, która już od samego początku źle się zapowiadała. Lekcja pierwsza, nie wybiera się pociągów na takie transporty.
Himmerson mawiał, że kiedy rozbije problem na czynniki pierwsze, to może go od razu nie rozwiąże, ale będzie wiedział, z czym się mierzy. Hugo chciałby, żeby tu teraz był. Żeby zobaczył, że rzeczywiście jego studentowi się udało. A potem po kolei mu wytknął, co mógłby zrobić lepiej. Pewnie wszystko.
Babcia z kolei powtarzała, że ma się strzec długich nóg, bo przynoszą nieszczęście.
Hugo zastanawiał się, kiedy on będzie w stanie udzielać mądrych rad, ale póki co wszystko wskazywało raczej na to, że musi się nauczyć je stosować.
Trzeba znaleźć oko.
Zaczął lustrować podłogę, zwłaszcza że zaraz pociąg miał znów przystanąć, a wtedy oko, jeśli turlało się właśnie gdzieś po podłodze, czekał pewny koniec. Papierowa torba wyglądała z pozoru naprawdę niewinnie, z jedzenia McRonald's na wynos. Jeśli ktoś się nie pokusi na zatłuszczone opakowanie po frytkach, które wrzucił na wierzch, powinno być dobrze. Chyba.
Zerknął podejrzliwie na psa, rudego jamnika, ale ten szczeknął w odpowiedzi i umknął pod kolana pańci. Starsza pani posłała mu równie podejrzliwe spojrzenie, wzięła pieska na kolana. Możliwe, że normalnie Hugo rzuciłby jakąś lekką uwagą, ale trzy sekundy później zapomniał już o osobliwej parze. Oko.
Kto mógł się pokusić o zmiętą torbę z fast fooda?
Poczuł przeszywający ból z tyłu czaszki, jakby wjechał w niego pociąg. Zaraz minął, został tylko tępym pulsowaniem. Ale teraz nie miał czasu się tym przejmować.
Dzieciak (trzylatek? pięciolatek? Biegał, ledwo gadał, tyle umiał oszacować) biegał od kolan matki do końca wagonu, śmiejąc się przy tym wniebogłosy. Nóżki tupały głośno, zaznaczały swoją obecność, ale nic nie trzymał. Chociaż… Hugo zmrużył oczy, w pulchnych, wszędobylskich palcach znalazł odbicia, jakby tłustych smug. Daleka poszlaka, ale nie od parady bawił się za dzieciaka w detektywa. Lupę nawet miał.
Matka usadzała się właśnie znowu wygodnie na fotelu, jedno oko zawiesiła na pociesze. Hugo podszedł do kobiety, uśmiechnąłsię tak miło, jak umiał:
– Przepraszam, ja z takim niecodziennym pytaniem. Ale widziała może pani taką torbę z McRonald’s?
– Co? – uniosła głowę, zlustrowała wzrokiem jego strój, zmarszczyła brwi. – Nie mam jedzenia, przepraszam.
– Nie, nie. Jechałem z taką torbą, tylko mi wypadła. Nie widziała jej pani?
– Ojej – westchnęła. – Tak, Józio się nią bawił. Tam były tylko śmieci po jedzeniu i słoik z jakąś mazią. To wyrzuciłam, już i tak tu śmieci za dużo. Przez okno.
– Och – Hugo westchnął.
– A to pana było?
– Tak – mruknął. – Nic się nie stało – stało, ale uznał, że da z siebie ten akt grzeczności. Ale to by tłumaczyło ból głowy, oko było nie do uratowania. Mógł lepiej pilnować.
I wtedy zaczęła się burza.
– Pan mi dziecko próbuje truć? – zaperzyła się. – Śmieci przynosi, już do buzi chciał wkładać. Chcesz mi syna zabić?!
– A ja absolutnie…
– Absolutnie to ja na pana wezmę policję!
Stacja Hugona. Pociąg zatrzymał się na stacji docelowej chłopaka. A jebać.
– Mnie tu nigdy nie było.
Oko przepadło. Pociąg powrotny miał być za pół godziny. Hugo westchnął przeciągle, wyszedł na peron, spojrzał ze smutkiem na zabudowania, które majaczyły się w tle. Dom z czerwonymi dachówkami znalazł bez trudu.
Pojedzie do niej następnym razem. Zrobi wtedy lepsze oko. Będzie mogła odpocząć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz