06 listopada 2023

Od Ignisa - Gwiazda

Scena była gotowa, czekano tylko na muzyków. I znów, tak jak zawsze przed koncertem, zespół zapadł się w ciemność i ciszę kulis, nabierając tchu przed występem i tym jednym momentem, gdy ich muzyka rozniesie się pożogą wśród ich fanów. Koncertowali już tyle razy, od niewielkich, zadymionych sal i barów na początku ich kariery, przez coraz większe sceny, otwarte podia, czasem miejskie place, aż po stadiony i profesjonalne hale z nagłośnieniem za grube miliony. Lecz za każdym razem Ignis czuł to samo podniecenie i tę ekscytację, które towarzyszyły mu przy pierwszym wyjściu na scenę. To miało się chyba nigdy nie zmienić – dopóki w jego piersi biło serce, dopóty każdy koncert i każdy zagrany utwór miały być czymś magicznym i szczególnym, na zawsze zapadającym w jego pamięć i wspomnienia.
Podszedł do mikrofonu, krokiem niespiesznym i pełnym namysłu. Morze ludzi zamarło w oczekiwaniu, wiedząc, że Ignis po prostu zaczyna grać, nie czeka i nie mówi. Mężczyzna opuścił wzrok na swą gitarę, lekki uśmiech przemknął przez jego twarz, ocienioną teraz grzywką artystycznie zapuszczonych włosów. A potem w tej magicznej ciemności rozbrzmiały pierwsze akordy melodii, której nie rozpoznał żaden z fanów.
Vox Metallica byli tymi gwiazdami, które lubiły zaskakiwać, znów dzieląc się ze światem kompletnie niezapowiedzianym, nowym kawałkiem. Chwila zawahania, chwila zaskoczenia, a potem ocean fanów zagrzmiał sztormem pełnych radości krzyków. W ciemności rozbłysły ognie zapalniczek, zakołysały się miarowo niczym zabłąkane świetliki, przemieniając rzeszę ludzi w nierzeczywistą, żywą i magiczną istotę. Wzrok Ignisa spoczął wśród tych ogni, mężczyzna dał się zahipnotyzować temu miarowemu kołysaniu, czując, jak jego własna moc wzbiera w jego piersi, pragnąc wyrwać się ku wolności.
Tá an tine 'san gheata — zaczął mężczyzna, pozwalając pierwszym słowom starej, na wpół zapomnianej piosenki rozbrzmieć wraz z melodią jego gitary. — Tá sé dearg le fuacht.
Palce Ioannisa zatańczyły wśród klawiszy, zbudziła się perkusja Raama. Z jednego boku nadszedł melodyjny akord Seymoura, z drugiej strony odezwały się struny Arietha. Tekst, który zatarł się w pamięci, istniał już tylko na kartach ciężkich podręczników akademickich, rozbrzmiał w nowej aranżacji, niesiony dźwiękiem instrumentów, które nie istniały w jego czasach. Niczym feniks z popiołów, odradzał się na oczach fanów, rozganiając swym blaskiem ciemności nocy. Tine Chnámh na tSídhe, pieśń o Płomiennym Sercu, zdawała się idealnym wyborem dla Vox Metallica, sławiąc moc przyjaźni rozganiającej swym blaskiem ciemności problemów.
Arieth pochylił się do swego mikrofonu, to samo zrobił Seymour.
Tine chnámh na tSídhe — zabrzmiały trzy głosy, a gdy refren się powtórzył, dołączyły do nich pozostałe dwa.
A raczej tysiące, bo oto widownia podłapała już słowa, wraz z blaskiem zapalniczek kołysały się kolejne wersy. Ignis odpłynął już całkowicie, pogrążając się w pożodze blasku i dźwięku, stapiając w jedno z muzyką, dając pochłonąć własnej, spiętrzonej mocy. Nic nie istniało poza sceną i widownią, nie było niczego poza ogniem i melodią, i kolejnymi słowami, splatającymi się w płomieniste zaklęcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz