Scena była gotowa, czekano tylko na muzyków. I znów, tak jak zawsze przed koncertem, zespół zapadł się w ciemność i ciszę kulis, nabierając tchu przed występem i tym jednym momentem, gdy ich muzyka rozniesie się pożogą wśród ich fanów. Koncertowali już tyle razy, od niewielkich, zadymionych sal i barów na początku ich kariery, przez coraz większe sceny, otwarte podia, czasem miejskie place, aż po stadiony i profesjonalne hale z nagłośnieniem za grube miliony. Lecz za każdym razem Ignis czuł to samo podniecenie i tę ekscytację, które towarzyszyły mu przy pierwszym wyjściu na scenę. To miało się chyba nigdy nie zmienić – dopóki w jego piersi biło serce, dopóty każdy koncert i każdy zagrany utwór miały być czymś magicznym i szczególnym, na zawsze zapadającym w jego pamięć i wspomnienia.
Podszedł do mikrofonu, krokiem niespiesznym i pełnym namysłu. Morze ludzi zamarło w oczekiwaniu, wiedząc, że Ignis po prostu zaczyna grać, nie czeka i nie mówi. Mężczyzna opuścił wzrok na swą gitarę, lekki uśmiech przemknął przez jego twarz, ocienioną teraz grzywką artystycznie zapuszczonych włosów. A potem w tej magicznej ciemności rozbrzmiały pierwsze akordy melodii, której nie rozpoznał żaden z fanów.
Vox Metallica byli tymi gwiazdami, które lubiły zaskakiwać, znów dzieląc się ze światem kompletnie niezapowiedzianym, nowym kawałkiem. Chwila zawahania, chwila zaskoczenia, a potem ocean fanów zagrzmiał sztormem pełnych radości krzyków. W ciemności rozbłysły ognie zapalniczek, zakołysały się miarowo niczym zabłąkane świetliki, przemieniając rzeszę ludzi w nierzeczywistą, żywą i magiczną istotę. Wzrok Ignisa spoczął wśród tych ogni, mężczyzna dał się zahipnotyzować temu miarowemu kołysaniu, czując, jak jego własna moc wzbiera w jego piersi, pragnąc wyrwać się ku wolności.
— Tá an tine 'san gheata — zaczął mężczyzna, pozwalając pierwszym słowom starej, na wpół zapomnianej piosenki rozbrzmieć wraz z melodią jego gitary. — Tá sé dearg le fuacht.
Palce Ioannisa zatańczyły wśród klawiszy, zbudziła się perkusja Raama. Z jednego boku nadszedł melodyjny akord Seymoura, z drugiej strony odezwały się struny Arietha. Tekst, który zatarł się w pamięci, istniał już tylko na kartach ciężkich podręczników akademickich, rozbrzmiał w nowej aranżacji, niesiony dźwiękiem instrumentów, które nie istniały w jego czasach. Niczym feniks z popiołów, odradzał się na oczach fanów, rozganiając swym blaskiem ciemności nocy. Tine Chnámh na tSídhe, pieśń o Płomiennym Sercu, zdawała się idealnym wyborem dla Vox Metallica, sławiąc moc przyjaźni rozganiającej swym blaskiem ciemności problemów.
Arieth pochylił się do swego mikrofonu, to samo zrobił Seymour.
— Tine chnámh na tSídhe — zabrzmiały trzy głosy, a gdy refren się powtórzył, dołączyły do nich pozostałe dwa.
A raczej tysiące, bo oto widownia podłapała już słowa, wraz z blaskiem zapalniczek kołysały się kolejne wersy. Ignis odpłynął już całkowicie, pogrążając się w pożodze blasku i dźwięku, stapiając w jedno z muzyką, dając pochłonąć własnej, spiętrzonej mocy. Nic nie istniało poza sceną i widownią, nie było niczego poza ogniem i melodią, i kolejnymi słowami, splatającymi się w płomieniste zaklęcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz