Bashar skrzywił się, prychnął, przemknął zagniewanym wzrokiem w stronę planszy z układem pokarmowym.
— Proszę, to tylko na dzisiaj, normalnie przecież sam bym się nimi zajął — jęknął błagalnie doktor Ventriculus, splatając pulchne dłonie.
Obaj znajdowali się w lekarskim pokoju socjalnym, a demon miał nadzieję, że uda mu się chociaż odgrzać zupę i posilić się w spokoju, bez konieczności wlewania w siebie posiłku, byle tylko zdążyć w te pięć minut wydartej z grafiku przerwy. Zero czasu na relaks.
Bashar nie przepadał za oprowadzaniem studentów po szpitalu, nie lubił też ich przepytywać i sprawdzać, czy w ogóle nadają się do tego, by wypuścić ich do pacjentów. Może była to kwestia bycia demonem, a może czegoś innego, ale doktor Karim nie był znany z tego, by cieszył się na myśl o uczeniu studentów, preferując po prostu pracę i leczenie pacjentów. Uczył nie najgorzej, w ankietach zbierał wysokie noty, będąc surowym i wymagającym, lecz sprawiedliwym dydaktykiem. Niemniej jednak nigdy nie pchał się do tego, by brać kolejne grupy i wprowadzać przyszłych lekarzy w tajniki medycznego świata, zostawiając ciężar niesienia kaganka oświaty na cudzych barkach. Nie mógł przecież robić wszystkiego.
— Doktorze Karim, ten jeden raz, bardzo proszę…
Bashar dobrze wiedział, że to nie będzie ten jeden raz i że doktor Ventriculus zamierzał wykorzystać jego wieczne przebywanie w klinice do swych celów, radośnie migając się od obowiązków i zostawiając kolejną grupę biednych studenciaków w jego czułej opiece. Demon westchnął. Zachęcony brakiem oporu lekarz kontynuował.
— To są dobre dzieciaki, dużo potrafią i wcale nie są takie rozwydrzone, jak ta poprzednia grupa.
Tak, poprzednia grupa była okropna, przyprawiła Bashara o migrenę, a bólu głowy demon zwyczajnie nie lubił. I nie za dużo mu na niego pomagało, ketonal działał równie skutecznie, co landrynka, a to czyniło sytuację jeszcze gorszą i sprawiało, że Bashar miał naprawdę dużą chęć odmówić.
— Co mają teraz w sylabusie? — spytał, choć to pytanie można było śmiało uznać za gniewne burknięcie, po którym Bashar radośnie odmówi doktorowi Ventriculusowi pomocy. Demon miał chyba zbyt miękkie serce, bo skoro pytał już o ten nieszczęsny sylabus, to gdzieś na dnie jego głosu czaiła się zgoda na to, by przejąć grupę przedszkolaków. Znaczy, studentów. Tak, to ponoć byli dorośli ludzie.
— Och, to sam początek – mają po prostu umieć podejść do pacjenta. — Drugi lekarz obdarzył Bashara promiennym uśmiechem, złapał go gdzieś w okolicach łokcia. — Bardzo dziękuję za pomoc, to naprawdę ratuje mi życie. A studenci są zupełnie sensowni, radzą sobie, na poprzedniej wejściówce wszyscy zdali. Coś wiedzą. Starają się i mają dobre chęci.
Będąc demonem, Bashar dobrze wiedział, że dobrymi chęciami to jest wybrukowana droga do piekła, ale postanowił nie dzielić się swą ekspertyzą z doktorem Ventriculosem. Machnął od niechcenia dłonią, wysłał drugiego lekarza do domu, ten zaś kiwał głową, słał uśmiechy, obiecywał że nigdy tego nie zapomni, a potem wdział płaszcz i śmignął w stronę parkingu. Bashar pokręcił głową, przez myśl przeszło mu, że przecież dzisiaj jest ten nieszczęsny mecz piłki nożnej, zdaje się że bardzo ważny, więc zapewne to wygoniło lekarza ze szpitala. Ludzie bywali czasem tacy nieodpowiedzialni.
Tymczasem zaś studenci czekali na niego w jednym z pokojów pielęgniarek – wszyscy już ubrani w kitle, z plakietkami przy kieszonkach, cali gotowi na to, by udawać pełnoprawnych medyków i badać ludzi stetoskopem. Bashar objął grupę spojrzeniem, momentalnie nadał każdemu własne miano, niespecjalnie przejmując się tym, jakie imiona nadali studentom ich rodzice i stwierdzając, że skoro był tylko zastępstwem, nie musi się ich wcale uczyć. O tym, że owo zastępstwo miało wkrótce przerodzić się w pełnoprawną opiekę Bashar wciąż nie wiedział, jasnowidzem nie był.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz