Gdy Arieth zasugerował, by zrobić powtórkę z wypadu w góry, nawet Norbiego nie trzeba było przekonywać, że to dobry pomysł. Szybko wybrali datę, zmiennokształtny ogarnął miejsce i szlak do przejścia, Ioannis zaproponował, by tym razem wziąć gitarę, Raam zaś stwierdził, że przydałoby się więcej kiełbasek, niż ostatnio. Seymour niezobowiązująco spytał, czy Virgila też by zabrali, na co wszyscy się zgodzili, nie wiedząc, że niczym rzep do wilczego ogona, do całej wyprawy dołączy się też Dante.
Pięknie.
Wieczór przeszedł w późną noc, Ignis czuł, że oczy same się mu zamykają. Rozważał, żeby pójść do namiotu, zawinąć się w śpiwór i spróbować zasnąć, ale reszta ekipy robiła na tyle duży raban wokół ogniska, że małe szanse, żeby zdołał chociaż zmrużyć oko. Właściwie to nie reszta ekipy robiła raban, tylko Dante robił raban, tak jak zawsze, opowiadając jakieś durne historyjki i zaśmiewając się z resztą. Raam też rechotał, ale Ignis czuł, że gdyby jakoś wyłączyć Dantego, asura też by się trochę uspokoił, i genashi mógłby się w spokoju położyć. Tylko jak by tu…
— Zapałka, a co ty taki nieruchawy, co?
— Spać mi się chce — odparł.
— No weź! — Dante szturchnął go w bok. — Noc taka piękna, powietrze takie czyste, a ty jak ten stary dziad, że spać się chce.
— Cały dzień musiałem słuchać twojego pierdolenia, to każdy byłby zmęczony.
— Wdzięczny, Zapałka, już ci się słowa mylą. — Ignis wywrócił oczami, Dante kontynuował: — Ja nie zdziadziałem do reszty, mi się nie chce spać.
Pstryk, pomysł pojawił się znikąd. Ignis klepnął dłonią udo, wstał.
— To zaraz będzie ci się chciało. — Genashi rozejrzał się, znalazł, sięgnął po gitarę. Dante spojrzał na niego z uprzejmym zdziwieniem.
— Co, kołysankę mi zaśpiewasz?
— Otóż to.
Ignis uderzył w struny, dostroił jedną, obdarzył Dantego promiennym uśmiechem. I zaczął grać.
— Mama mi to śpiewała — wtrącił Arieth po pierwszych akordach.
Ignis postanowił jednak zmienić nieco tekst, dostosować go do usypianego właśnie bachora.
— W górze tyle chmur, w jachcie tyle dziur — zaczął łagodnym głosem — Gwiazdy miastu dają znać, że ryby muszą spać…
Dante parsknął śmiechem, wyłożył się wygodniej przy ognisku.
— Ach śpij, cymbale! Jeśli wpierdol zebrać chcesz, dostaniesz. Czego pragniesz, daj mi znać, ja ci w zęby mogę dać, więc dlaczego nie chcesz spać?
Seymour w ciszy wibrował ze śmiechu, Vi zamarł z kiełbaską w garści i niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
— Ach, śpij, do chuja! Kiedy wszystko jest tak ciche w górach. Wszystkie karpie, nawet złe, pogrążone są we śnie, a ty jeden, kurwa, nie…
Raam zakrył dłońmi usta, usiłując nie wybuchnąć śmiechem, Arieth patrzył lekko zdezorientowany, Ioannis się nie przejmował – kołysał lekko głową w takt muzyki.
— A-a-a, a-a-a, były sobie dorsze dwa. A-a-a, a-a-a, szarobure, szarobure, obydwa.
Dante jakoś tak podejrzanie się nie odzywał, nie próbował powiedzieć czegoś śmiesznego inaczej, leżał sobie spokojnie, opierając skroń na dłoni. Ignis dojechał do końca, ostatni akord wybrzmiał i zapadła cisza.
— I co, podobała się kołysanka? — spytał, lecz debilna riposta nie nadeszła. Podszedł bliżej, przypatrzył się Dantemu. — Kurwa, zasnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz