Miejskie zaułki były doprawdy zdradliwe: tak pod względem możliwości zgubienia się, nawet mając dobrą mapę w telefonie, jak i pod względem trudnej do przewidzenia akustyki. Wąskie przestrzenie, nieizolowane niczym, twarde ściany, do tego załomy rządzące się jakimiś odmiennymi prawami fizyki, szczur przebiegający mu pod nogami – wszystko to zniekształcało dźwięk lub odbijało go sprawiając, że nie dało się powiedzieć, skąd dobiegał. Będąc muzykiem Ignis nie narzekał na swój słuch, ale może właśnie to wykształcenie sprawiało, że uświadamiał sobie, jak trudnym zadaniem było wytropienie kota na słuch i jak wiele błędów dało się popełnić. Mimo to podążył za miauczeniem, starając się wyłuskać te pojedyncze, wysokie dźwięki, przebijające się od czasu do czasu przez szum i hurgot otaczającego go ze wszystkich stron miasta.
Puszek nie mógł odbiec daleko, minęło za mało czasu. Tak się przynajmniej wydawało. Ale wystraszony kot był w stanie chyba przenikać przez ściany albo poruszać się z ponaddźwiękową prędkością, bo gdy Ignis w końcu dostrzegł ten charakterystyczny, przerażony kłębuszek, odbiegł od kawiarni na całkiem spory kawałek. Mężczyzna wziął głębszy wdech, wyrównał oddech, oparł dłonie na biodrach. W myślach ucieszył się z tych wszystkich godzin spędzonych na napierdalaniu w worek – pomogło mu nie tylko z muzyką, ale i z ratowaniem kotka.
— Kici-kici, Puszek — zawołał go Ignis, podchodząc ostrożnie.
Puszek, jak na niewychodzącego kota przystało, wpakował się oczywiście w trudno dostępne miejsce, z którego nie był w stanie zejść. Kawałek odgiętej, starej rury odprowadzającej deszczówkę opierał się ciężko o obdrapany mur budynku. Śliski metal nie dawał żadnego oparcia drobnym pazurkom, obła konstrukcja sprawiała, że tak łatwo było z niego spaść, a dziwny kąt wygiętej rury więził biednego Puszka między swoim zimnym brzuchem a utytłaną ścianą. Ignis przeczesał palcami włosy. Oczywiście, że nie sięgnie – Puszek władował się naprawdę wysoko, mężczyzna potrzebowałby solidnej drabiny, żeby chociaż dotknąć tego puchatego ogona.
— Jak ty tam wlazłeś? — spytał genashi, błądząc wzrokiem po okolicy i dochodząc do wniosku, że jedynym wyjaśnieniem tego, jak Puszek znalazł się na szczycie starej rynny, była teleportacja.
— Jak byś zeskoczył, to bym cię złapał — zasugerował, podchodząc bliżej, na co kot tylko miauknął rozpaczliwie. Bał się. A Ignis nie do końca wiedział, jak go uspokoić.
I wtedy go olśniło.
Nie miał pojęcia, czy jego głos działałby na zwierzęta, nigdy tego nie próbował. Ale nie szkodziło mu spróbować teraz – musiał sprawić, by Puszek przestał bać się na tyle, by zeskoczył z tej rynny, albo teleportował się z powrotem na ziemię. Ignis przebiegł w myślach piosenki, które mogłyby trafić do kociego serca i dość szybko wybrał jedną z nich.
— Delilah* — powiedział, uśmiechając się. — Spodoba ci się.
Ignis wolał mieć jakiś akompaniament, ale a capella też potrafił śpiewać, zaś dziwna akustyka wąskiego zaułka i wlewający się do niego hałas miasta nie stanowiły przeszkody dla muzyka. Mężczyzna skupił się, oczyścił umysł tak samo, jak robił to przed koncertami. Miarowymi pstryknięciami nadał hałasowi rytm, zakołysał się w takt dobrze znanej sobie muzyki.
— You're unpredictable. — Zaczął od drugiej zwrotki. — You make me so very happy, when you cuddle up and go to sleep beside me.
Głos Ignisa rozległ się ciepłem w zaułku, wypierając z niego chłód zimy i zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Spokój i to przyjemne poczucie zagrzebania się w miękkiej pościeli zapewniały Puszka o tym, że nie musi się już bać. Ignis wyciągnął ręce, czekające tylko na to, by kot w nie wskoczył i znowu przytulił się do nadnaturalnie rozgrzanego ciała genashiego. Puszek poprawił się na rynnie, nadstawił uszy, wbił ślepia w postać Ignisa.
— You take over my house and home. You even try to answer my telephone.
Puszek wychylił się nieznacznie, zakołysał ciałem, zebrał łapki bardziej pod sobą zupełnie tak, jakby przygotowywał się do skoku. Rynna zatrzeszczała.
Ignis już nabierał tchu, by śpiewać dalej, gdy metal puścił, trzasnął i poleciał. Powietrze rozdarł koci wrzask, Puszek skoczył, wyciągnął łapy, błysnęły pazury. A potem kot wylądował idealnie na Ignisie, wbijając ostre pazury w jego ulubioną kurtkę, zostawiając na niej długie pręgi. Genashi, zaskoczony nagłym obrotem wypadków, wytrącony ze śpiewania, zachwiał się na nogach, runął na plecy. Huknął barkiem o trotuar, ale niespecjalnie przejął się sytuacją.
— Ty przynajmniej jesteś cały — powiedział, uspokajająco głaszcząc kota.
______
* Delilah, Queen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz