03 listopada 2023

Od Maeve - Chaos

Z lekkim zniecierpliwieniem odgarnęła kosmyk włosów łaskoczący ją w czoło. Przygryzła w skupieniu wargę, a na policzki wpłynęły szkarłatne rumieńce. Światło odbijało się w złowrogo ostrych końcówkach drutów, lekko drżących w jej dłoniach. Odetchnęła głęboko, jakby szykowała się do rozbrojenia bomby.
– No dalej, dasz radę – powiedziała do siebie i w końcu wbiła jeden z drutów w oczko z czarnej, miękkiej wełny ciągnącej się z kłębka grzecznie spoczywającego w wiklinowym koszyku. Wpadła na pomysł, aby ją tam wrzucić, gdy przy każdym pociągnięciu nitki kłębek toczył się niekontrolowanie po całej podłodze, ku uciesze małego, łaciatego pieska.
W zasadzie nie wiedziała, co strzeliło jej do głowy, aby nauczyć się robić na drutach. Po prostu pewnego dnia, przechadzając się po centrum handlowym w poszukiwaniu prezentu idealnego, doszła do wniosku, że miękkie, cieplutkie rękodzieło będzie w tej roli najlepsze. Nie zastanawiając się zbyt długo, zamówiła od razu druty i dwa rodzaje wełny: jedną czarną i jedną wściekle różową z dodatkową srebrną nitką. Później niecierpliwie wyglądała kuriera, już nie mogąc się doczekać, kiedy będzie mogła zacząć. 
No i paczka w końcu przyszła. Czuła się trochę tak, jakby odpakowywała świąteczny prezent, gdy ją otwierała. I poniekąd prezentu się doczekała. W małej, szarej kopertce znajdowała się srebrna zawieszka w kształcie konika morskiego – miły gratis od sklepu. Dobrze wiedziała już, jak ją wykorzysta.
Jeden, jedyny raz mogła być sobie wdzięczna  za swoją impulsywność. Tylko dzięki niej zyskała dość czasu, by zaczynać i pruć ten nieszczęsny szalik tyle razy, że w końcu straciła rachubę. Nie tolerowała ani jednego zgubionego oczka, ani jednej pomyłki. Wszystko musiało być idealne. 
I tak po kilku załamaniach nerwowych podczas prucia i mamrotania do siebie przy rozplątywaniu włóczki, różowy szalik mieniący się srebrną nicią był gotowy. I była z niego naprawdę zadowolona. Był idealnie dopasowany kolorystycznie do miejskiej strzały Dantego, odpowiednio lekki i długi, by majestatycznie powiewać w trakcie szalonej jazdy i jednocześnie nie wkręcić się w szprychy. W strategicznym miejscu tkwiła malutka zawieszka, przyciągając wzrok. To była jednak tylko połowa zadania, jakie przed sobą postawiła. Pozostał jeszcze drugi prezent. Ten, z powodu którego narodził się w jej głowie pomysł na walkę z drutami. 
Sweter okazał się znacznie trudniejszy niż szalik. Chociaż przewidywał dziury i rozprucia w niektórych miejscach, to jednak zdecydowanie nie były one przypadkowe i musiały znajdować się w odpowiednich miejscach. Dużo pracy już miała za sobą, właściwie został jej do wykończenia jeden z rękawów i zszycie całości. Co mogło pójść nie tak? Jakiś głosik w jej głowie podpowiadał jej, że otóż wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Co, jeśli ostatecznie ani jednemu, ani drugiemu prezent się nie spodoba? Co, jeśli się wygłupi? Co, jeśli wcale nie wyszło tak fajnie, jak jej się wydawało? Może różowa wełna w tym sezonie wcale nie była na topie? Czy Ignis w ogóle nosił swetry?! Teraz, jak na złość, w ogóle nie mogła sobie tego przypomnieć. 
Drgnęła, o mało nie gubiąc oczka, gdy pełne skupienia dzierganie przerwał jej dzwonek telefonu. Wciąż nie wypuszczając robótki z ręki, rozpoczęła poszukiwania nieszczęsnej komórki, która przecież jeszcze przed chwilą leżała gdzieś obok, na pewno nie zaplątała się w poły koca, którym wróżka okryła sobie kolana.
– No gdzie jesteś… – mruknęła, macając przestrzeń wokół siebie, aż w końcu jej palce trafiły na wibrujący aparat. Odetchnęła i spojrzała na wyświetlacz.
– O nie… – Zamarła, widząc, kto dzwoni i która jest godzina. Odebrała, odkładając druty pospiesznie, jednak z uwagą. W końcu te dwa rzędy tego nieszczęsnego rękawa kosztowały ją naprawdę wiele wysiłku.
– Można wiedzieć, gdzie się podziewasz? – Powitał ją ostry głos reżyserki, ledwo zdążyła odebrać telefon. 
– Niedługo będę, strasznie przepraszam – Maeve zerwała się z kanapy, w ostatniej chwili wymijając plączącego się pod jej nogami szczeniaka. Jedną ręką wciąż przyciskała do ucha telefon, drugą próbowała naciągnąć but podskakując na jednej nodze. Wypadła z mieszkania jak burza, zatrzaskując za sobą drzwi. Mały, łaciaty piesek spojrzał za tym ucieleśnieniem chaosu, przekrzywiając zabawnie łepek. Po chwili jednak stracił zainteresowanie drzwiami, dreptając po salonie i węsząc z ciekawością. Aż w końcu nos zaprowadził go do koszyka z wylewającą się z niego wełną…

Próba skończyła się wyjątkowo późno i nikt nie ukrywał, że było to wywołane spóźnieniem jednej z aktorek. Maeve marzyła już tylko o gorącej kąpieli i łóżku, choć przed tym musiała jeszcze wyprowadzić na spacer Guziczka. 
– Już jestem! – zawołała, wchodząc do mieszkania i rzucając torbę. – Przepraszam, że tak późno, już wychodzimy na spa… – urwała w pół słowa, gdy tylko zapaliła światło w salonie. Powiedzieć, że ją zamurowało, to jak nic nie powiedzieć. Stała jak wryta, z niedowierzaniem patrząc na kłębowisko wełny rozwleczonej po połowie salonu. Śledziła czarne, splątane w nieodgadnione wzory i supły nitki, aż w końcu dotarła do Guziczka – cholernie z siebie zadowolonego króla tego chaosu.
– Guziczek, nie! – krzyknęła nim zdążyła się zastanowić. Szczeniak poderwał się gwałtownie, szczeknął wyraźnie zaskoczony, gdy zaplątane w wełnę łapki odmówiły posłuszeństwa i psiak runął we włóczkę. Zawarczał, szarpiąc się, wyraźnie zły na te przeklęte, niesmaczne spaghetti, które nie chciało go wypuścić. Maeve, patrząc na to, roześmiała się. Nie była już pewna, czy to, co widzi, bardziej ją złości, śmieszy czy wprawia w poczucie winy, że oto niewinne szczenię o mało nie zostało pożarte przez włóczkowego potwora.
Nie czekała jednak dłużej. Podeszła szybko do tej kupki nieszczęścia i wsadziła sobie Guziczka pod pachę. – No już, czekaj… – przemówiła spokojnie, ostrożnie rozplątując wełnę z łapek i grzbietu pieska. Po kilku minutach piesek był wolny i na nowo szczęśliwy, co oznajmił mokrym liźnięciem w policzek wróżki. Maeve westchnęła tylko, patrząc na kłąb leżącej przed nią wełny.
– No dobra. To najpierw spacer, a potem… ech… – znów rzuciła okiem na sprawę z góry przegraną. Pokręciła lekko głową i wstała, wciąż trzymając szczeniaka pod pachą. Cóż, mogła być tylko i wyłącznie sobie winna. To nie był pierwszy szczeniak, którego miała pod opieką i powinna była przewidzieć, co się stanie, jeśli go zostawi sam na sam z kłębkami.
Po długim spacerze Guziczek poszedł spać. Maeve za to zajęła miejsce na podłodze w salonie, przez kolejne godziny mozolnie rozplątując nitkę po nitce. Cóż, kto by pomyślał, że nawet przy czymś tak banalnym jest w stanie się o sobie czegoś nauczyć. Choćby tego, że gdy trzeba, ma w sobie nieskończone pokłady cierpliwości. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz