— Hawth, to jest naprawdę debilny pomysł — burknął Merlin, krzyżując ramiona na piersi i patrząc na kumpla spode łba.
Mieli dłuższe wolne, więc Hawthorn zaprosił całą ekipę na działkę, i teraz we czwórkę siedzieli w tym niewielkim domku, zajadając się chrupkami, zapijając gazowanym i wcinając ciastka. Pyknęli w Galaxy Truckera, Merlin znów zdobył osiągnięcie dojechania do linii mety na ostatnim kafelku, potem Hawth wyciągnął Posiadłość Szaleństwa, ale Miasto we Mgle ich po prostu dojechało, nie mieli szczęścia ani do kostek, ani do potworów.
— Nie pękaj, Merlin, co się może stać — odparła Bernadette. — Gdzie twoja ciekawość świata?
— Nie jestem ciekawy świata i wolałbym, żeby świat nie był ciekawy mnie, tylko zostawił mnie w spokoju — mruknął, nie wychodząc z defensywy.
Guinevere poprawiła okulary.
— To niegroźny eksperyment. W sieci krążą jakieś historyjki, ale żadne poważne badania nie potwierdzają prawdziwości tego fenomenu.
— Nie znaczy, że musimy go sprawdzać i w ogóle — Merlin skrzywił się. — Nie możemy jeszcze w coś zagrać? Co z Tajemnicami Puszczy?
— Jutro zagramy. Teraz czas na eksperymenty. — Hawthorn dźwignął się z krzesła. — Ja tu gdzieś miałem takie stare lustro…
— Czy to musi być stare lustro? — spytał Merlin, jego głos wcale nie zrobił się tak trochę wyższy.
— W necie mówią, że stare daje lepsze efekty — wtrąciła Bernadette.
— Ale na pewno nie mamy świeczki.
— Jasne, że mamy świeczkę — obruszył się Hawthorn. — I to nawet cały zapas. Jakby prąd wywaliło, to jesteśmy obstawieni.
Pan domku działkowego zaraz znalazł całą paletę grubych, idealnie białych świec, które według opakowania mogły palić się nieprzerwanie przez ponad czterdzieści godzin.
— Ale zapalniczki to nie mamy…
— Merlin, jesteś czarodziejem, weź nie wymyślaj argumentów z tyłka.
Młodzieniec westchnął.
— Moglibyśmy albumu Voxa przesłuchać, oni ostatnio…
— Słuchaliśmy go wczoraj!
Merlin próbował wrzucić coś, że dobrej muzyki nigdy za wiele, ale jego protesty i argumenty błyskawicznie uciszono. Nie, żeby młody czarodziej nie był przyzwyczajony do takiego obroty sprawy – w domu miał przecież to samo, dyskusje z siostrami zawsze kończyły się jego przegraną.
Tymczasem zaś, ku jego narastającej obawie, chrupki i napoje zniknęły, sprzątnięto też pudełka z planszówkami, a na stole honorowe miejsce zajęło przerdzewiałe, stare lustro w ozdobnej oprawie, oraz ta pojedyncza, nieszczęsna świeca.
— Dobra, to Merlin startuje.
— Co, ja? — Młodzieniec aż podskoczył. — Chyba was pogięło, na pewno nie będę pierwszy!
— Nie cykaj się, Merlin, na horrorach jakoś dajesz radę — uspokoiła go Bernadette. — Poza tym Guinevere sama mówiła, że to nie będzie działać.
— To po co w ogóle próbujemy, skoro i tak ma nie działać? — zauważył trzeźwo Merlin.
— Bo może jednak będzie. — Hawthorn bojowym gestem podciągnął spodnie, zakasał rękawy. — Dobra, to ja będę pierwszy. A wy róbcie notatki i obserwujcie. Jak się uda, to dopiero będzie!
— Mam złe przeczucia — mruknął Merlin, ale oczywiście nikt go nie słuchał.
Zgasili światło, wyszli, zostawiając Hawthorna siedzącego samotnie naprzeciwko lustra i zapalonej świecy. Tylko uchylone lekko drzwi pozwalały im zajrzeć do środka, by profesjonalnie prowadzić obserwacje i robić te nieszczęsne notatki. Merlin nie zamierzał nawet na to patrzeć, siedząc jak na szpilkach gdzieś w dalszej części składzika i wciskając się bezsensownie między kiszonki.
— To się…
— Ćśś! — Guinevere położyła palec na ustach, skarciła go spojrzeniem.
Merlin zamilkł, tymczasem zaś z głównego pokoju odezwał się głos Hawthorna.
— Krwawa Mary! — powiedział wyraźnie. — Krwawa Mary! Krwawa Mary!
Merlin siedział w napięciu, serce mu waliło, cisza dzwoniła w uszach, chłopak w każdej chwili był gotowy, by zerwać się i wybiec z krzykiem, nim nie uświadomił sobie, że gdziekolwiek miałby uciec, to tylko w stronę głównego pokoju, gdzie Krwawa Mary próbowałaby pewnie urwać Hawthornowi głowę. Zadrżał na samą myśl.
— No to chyba kiszka — westchnęła Bernadette, gdy cisza się przedłużała, a Krwawej Mary jak nie było, tak nie było. — Jesteś za mało ładny, Hawth.
— Ej! — prychnął, urażony. — Lucianie się chyba podobam…
— Wmawiaj sobie. — Bernadette pchnęła drzwi składzika, weszła do pokoju, zostawiając za sobą Guinevere i wciąż zestresowanego Merlina. — Teraz ja spróbuję. Może po prostu ma dość wołających ją facetów?
Bernadette profesjonalnie zasiadła na krześle, przerzuciła nogę przez nogę, odrzuciła włosy na ramię.
— Krwawa Mary? — Dziewczyna pochyliła się bliżej lustra. — Krwawa Mary. — Oparła łokcie o blat. — Krwawa Mary!
I cisza.
— Ogłuchła, czy co?
Guinevere westchnęła ciężko, pokręciła głową.
— Nieprofesjonalnie to robicie.
Tym razem to ona zastąpiła Bernadette, cichym „sio!” przegoniła przyjaciółkę do składzika i sama zasiadła przed lustrem. Profesjonalnie złożone na blacie dłonie, uważne spojrzenie zatopione w tafli lustra, Guinevere wyglądała jak pani profesor gotowa do przepytania studenta.
— Krwawa Mary. — Odezwała się tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Krwawa Mary. Krwawa Mary.
I cisza. Kompletna cisza, nic się nie wydarzyło, mimo twardego tonu Guinevere nawet płomień świecy nie zatańczył. Dziewczyna westchnęła.
— Cóż, badania naukowe nie kłamią, widać nie da się w ten sposób przywołać żadnej Krwawej Mary.
— No i bardzo dobrze, super sprawa, idziemy grać — powiedział Merlin, wstając spomiędzy kiszonek, kierując się odważnym krokiem w stronę głównego pokoju.
— Dobra, dobra, jeszcze ty jej nie wzywałeś — przerwał mu Hawthorn, Merlin zamarł wpół kroku. — Co, jak wszyscy, to wszyscy.
— Ja nie będę nikogo wzywał! Sami chcieliście się w to bawić!
— Chłopie, nie pękaj. Siadaj, zawołaj ją, to będziemy mieli spokój.
— Ale ja nie będę miał spokoju! A co, jeśli na mnie wylezie?
— To będzie bardzo interesująca obserwacja.
Merlin próbował jeszcze protestować, zapierał się ile wlezie, ale w końcu posadzili go na tym cholernym krześle, kazali wpatrzyć się w taflę zwierciadła. Chłopak krzywił się niemiłosiernie, zaciskał palce na siedzeniu, wklejając plecy w podparcie i całym sobą pokazując, jak bardzo nie chce tu być. Ale jak go już namówili, na dobrą sprawę zmusili, to niech będzie, powie szybko to całe „Krwawa Mary” i koniec, będzie miał z głowy, babka nawet się nie zorientuje, że się ją woła, to nie przylezie.
— KrwawaMary — powiedział szybko.
I już miał dolepić kolejne słowa, wypuścić je z siebie z prędkością karabinu, gdy płomień świecy zadrżał, choć powietrze było nieruchome, a jakiś cień zatańczył tuż przy ramie lustra. Gdy Merlin spojrzał, cienia już nie było.
Palce chłopaka zdrętwiały z zimna, zaciskając się mocniej na tym nieszczęsnym siedzeniu. Przełknął ślinę.
— Krwawa Mary — powiedział ciszej.
Coś skrzypnęło, przerwało mu, chłopak podskoczył mimowolnie na krześle. Rozejrzał się, ale otaczała go wyłącznie ciemność. Nie widział nawet drzwi składzika. Zrobiło mu się gorąco w środku, bolesny żar drapał bijące pospiesznie serce i pracujące szybko płuca. Ucisk wdrapywał się w górę, w stronę skroni, mokre od potu dłonie nie zapewniały mu oparcia.
— Krwawa Mary — zakończył.
Gładka tafla lustra, do tej pory czarna, odbijająca wyłącznie płomień i pobladłą strachem twarz Merlina, zafalowała nagle, gdzieś błysnęło coś białego. Zalśniły martwe oczy, pojawiły się przekrwione usta, a potem…
— AAAAAA! — Merlin wydarł się tak, jakby go ze skóry obdzierali.
Zerwał się, huknął kolanem w blat, krzesło poleciało, świeca zatańczyła, poleciał i Merlin, na odchodnym kopiąc jeszcze stół. Ten zachwiał się, zachwiało się i lustro, niebezpiecznie przeważyło, a potem poleciało wprost w podłogę. Chłopak zasłonił się w ostatniej chwili, nim feeria odłamków obsypała go błyszczącym konfetti.
— Merlin, kurna! — Hawthorn wypadł ze składzika, zaraz za nim Bernadette i Guinevere. — Weź nas nie strasz!
— Była tam! — Merlin krzyknął falsetem. — Była i się na mnie gapiła!
Nikt mu nie uwierzył. Hawthorn zajął się naprawieniem lustra, razem z Guinevere jakoś posklejali na powrót stłuczone fragmenty, rodzice mieli szansę się nie domyśleć. Bernadette pozbierała rozpłaszczonego na podłodze Merlina, otrzepała mu trochę koszulkę, roześmiała się, że z niego jest naprawdę panikarz. A potem wszystko jakoś tak wróciło do normy, zapalono światło.
— To co, partyjka Horroru w Arkham?
Tylko Merlin zwrócił uwagę na odcisk dłoni na blacie, akurat tuż przy lustrze, nienależący do nikogo z nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz