Narastający wokół gwar kipiał złością i nagłym ożywieniem. Wywołane przez ich dwójkę larum, nie tak dawno zamknięte w grupie kilkunastu – mniej, lub bardziej rozjuszonych – osób, przeciągnęło się gwałtownie przez całą długość ulicy, robiąc uczestnika ów zdarzenia z każdego, kto w wielkim nieszczęściu znalazł się na pobliskiej drodze, chodniku, czy rowerowej ścieżce. Krzyki nie ustawały. Podniesione głosy niezadowolonych kierowców zlewały się z okrzykami wciąż przybywających funkcjonariuszy policji i przy akompaniamencie raźnych, speszonych kroków oraz dudniących masek aut tworzyły w powietrzu chaos, którego źródła można było się doszukiwać tylko i wyłącznie w zgrabnej sylwetce zielonej elfki oraz wyraźnie rozbawionym, jasnowłosym syrenie. Kakofonia, gorąc późnego lata i wszechobecne zamieszanie – niezapomniana końcówka wakacji każdego mieszkańca stolicy.
Mishka, wyrzuciwszy z kieszeni grubej bluzy całą swą amunicję w postaci niewielkich, kurzych jaj i dostrzegłszy nadjeżdżające służby porządkowe, porzuciła dalsze dyskusje z niewzruszoną ochroną ministerstwa, szybciutko wpychając się między nieporządek zakorkowanej ulicy. Szczupłe, długie nóżki pospiesznie poniosły ją w sam środek ukształtowanego przez samochody labiryntu, a zielone ślepka – dobrą chwilę próbujące odnaleźć się w całym tym harmidrze kształtów oraz kolorów – wychwyciły wreszcie postawną sylwetę syrena, na którym skupiła się uwaga zebranych funkcjonariuszy. Przykucnęła za maską srebrnej osobówki i wyjrzała ostrożnie w bok, cały czas przyglądając się dalszym poczynaniom Dantego.
Selachinius nie ustępował. Róż niesionej przez mężczyznę farby malował ciemne mundury służb porządkowych, rozsierdzeni kierowcy fukali, gdy ciężkie buciory blondyna lądowały na maskach ich samochodów, a Dante… Dante działał. Nie próżnując, wciągając funkcjonariuszy w nieuniknioną zabawę w berka. Elfka uniosła w zaskoczeniu zielone brewki, pytającym spojrzeniem zwyczajnie obserwując. Krawca nie znała długo, pojęcia więc nie miała skąd u niego tyle entuzjazmu, buchającej od jego osoby energii, żelaznej chęci brnięcia cały czas naprzód. I czy tak lubił się w tym chaosie, czy odnajdywał się w nim lepiej niżeli w ścisłym porządku, czy wcześniejsza Mishki gadka, ta jeszcze w jej własnej chatce, gdzie bez skrupułów wyzywała polityków od śmierdzieli i idiotów, faktycznie na tyle Dantego zainspirowała, by teraz za nic miał sobie interweniujące siły policji?
Jedni Bogowie wiedzą, co w głowie Selachiniusa siedziało.
Mishka zrobiła ostrożny krok w tył, gotowa rzucić się w stronę swego towarzysza, złapać go pewnie za rękę i wyciągnąć z bajzlu, którego sami byli prowokatorami, gdy poczuła, jak odbija się plecami od twardej, nieznajomej powierzchni. Elfka wzięła głęboki wdech, odwróciła spojrzenie swych wielkich, zielonych ślepiąt. Sylweta postawnego funkcjonariusza wydawała się pojawić znikąd, wyłonić z cieni wieżowców, odgradzając młodą dziewczynę od jedynej drogi ucieczki – przytłaczając swą obecnością, dusząc ją i zamykając w punkcie bez wyjścia.
— Ty — stwierdził krótko mężczyzna, nie odwracając spojrzenia od twarzy zielonowłosej elfki. — Znowu.
Mishka wzruszyła ramionami, smukłe dłonie schowała do głębokich kieszeni swojej bluzy, a na jej twarzyczkę wpełzł szeroki, nikczemny uśmiech.
— Też się za wami stęskniłam.
Zaatakowała gwałtownie. Nie myśląc dłużej nad swym następnym krokiem, wiedząc, że musi działać, by jakkolwiek się z ów pułapki wydostać, wycelowała trampkiem w krocze rosłego funkcjonariusza, posyłając mężczyznę na zakurzony beton ulicy. Policjant wpierw pisnął, kontynuując swą dalszą litanię w rytmicznych pojękiwaniach. Kolanami twardo odbił się od zabrudzonej ziemi, przymknął w boleściach oczy i skierował swe olbrzymie łapska w miejsce, do którego nie dociera żadne światło – to obolałe i niezwykle paskudnie przez Mishkę potraktowane. Elfka odskoczyła w bok, obdarowując nieznanego policjanta przepraszającym spojrzeniem. Uderzyć uderzyła, przecież jednak nie mocno! Byleby sobie pomóc, byleby drogę utorować, przeciwnika z deczka ogłuszyć; nie, żeby marzenia o rodzinie rujnować! Bo choć Mishka to wariat, żaden z niej prostak, czy gnębiciel.
— Do wesela się zagoi — rzuciła na odchodne, szybciutko wymijając sylwetę oszołomionego funkcjonariusza i rzucając się do ucieczki.
Gwar nie cichł, wręcz przeciwnie – z każdą kolejną sekundą narastał, jeden przekrzykiwał drugiego, klaksony grały w prymitywnej harmonii, a nieugięte służby porządkowe zalewały coraz gęściej ulicę, wypełniając czernią mundurów każdy korytarz tego przeklętego, miejskiego labiryntu. Złapać się nie dam, mowy nie ma, myślała Mishka, mijając w biegu kolejną, czerwoną osobówkę. Nie teraz, nie znowu. Bo co by na to tatko powiedział, co by na to mama, gdyby jeszcze tu byli, gdyby czekali w domu, gdyby o wszystkich córeczki występkach się dowiedzieli, gdyby…
Nerwowo wstrzymała bieg, z nagła wyrwana z toczącej jej umysł burzy myśli, dostrzegając pospiesznie ustawiających się w szeregu policjantów – uniemożliwiającą jej ucieczkę ścianę. Fuknęła gniewnie, podnosząc spojrzenie nad funkcjonariuszy, wypatrując unoszącej się nad nimi sylwety krawca, który wciąż żwawo przeskakiwał z auta na auto, zostawiając za sobą szlak różowych kleksów. A była tak blisko! Tak blisko, by złapać Dantego za rękaw, by odciągnąć go od zamieszania, wymknąć się w całym tym harmidrze i w spokoju zajechać do domu.
Wstawić wodę na herbatę, wyciągnąć dyniowe herbatniki z ogromnego, kurzącego się w schowku słoika, zatopić dłoń w gęstej sierści Krzesimira, co by na powitanie obdarzyć swego przyjaciela tym drobnym gestem miłości i we względnym spokoju, po lekkim już odetchnięciu, usiąść razem na ławeczce przed domem, wymieniając się kolejnymi wrażeniami oraz wpatrując w gorejące nad ich głowami słońce.
Odwróciła się, gotowa kolejny raz zrobić krok w tył – pozostałe fale funkcjonariuszy wyłaniały się jednak spomiędzy aut, sprawnie zamykając elfkę w ciasnej pułapce swych rosłych sylwetek. W pośpiechu, samej nie będąc do końca pewną, co takiego powinna uczynić, wspięła się na dach pobliskiej osobówki, obserwując z góry toczące się wokół niej zamieszanie. Rozglądając się na wszystkie strony, nie dostrzegła żadnej drogi ucieczki, nie dostrzegła również okazji, by jakkolwiek przecisnąć się przez grupę napierających policjantów, zaatakować, wyminąć, zmylić lub oszukać.
Mishka znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Znowu.
— Zostałaś otoczona i nie masz już gdzie uciekać. Ręce do góry! — wrzasnął jeden z policjantów, zbliżywszy do ust megafon. Mishka szybko dostrzegła malujący się na jego młodej twarzy uśmiech. Funkcjonariusz podszedł do stojącego obok oraz wyraźnie starszego kolegi, po czym dodał, tym razem nieco ciszej: — Zawsze chciałem to powiedzieć.
Elfka westchnęła, od niechcenia unosząc ręce.
— Dobra, chłopaki. Miejmy to już za sobą.
Donośny ryk Selachiniusa przebił się przez nieustający pisk klaksonów, przebił przez krzyki rozjuszonej gawiedzi i stanowcze rozkazy służb porządkowych, przyciągając w swą stronę zdumiałe spojrzenia wszystkich, znajdujących się w pobliżu uczestników owego bałaganu. Mishka odwróciła pospiesznie wzrok, obserwując w wyraźnym zdziwienia poczynania Dantego, po czym pozwoliła, by na jej smukłą twarzyczkę wkradł się ciepły, skromny uśmieszek. Wzięła głęboki wdech, a wszelakie resztki zdenerwowania w jednej chwili wydawały się całkowicie opuścić jej ciało – ciężką falą spłynęły w dół, tocząc się po zimnej blasze i wsiąkając w rozgrzany, miejski beton.
Dante Selachinius. Nowa znajomość, nowy przyjaciel. Wspólnik w walce o dobro natury i znakomity sprzymierzeniec. Jej własny, nieustraszony bohater.
Bohater, który dobrą chwilę później stał z założonymi za plecami rękoma – wciąż walcząc, wciąż wierzgając w silnych dłoniach przytrzymujących go policjantów – gdy jeden z funkcjonariuszy sprawnie nakładał na nadgarstki syrena metal ciasnych kajdanek. Mishka, wyraźnie wszelakiej energii pozbawiona, zerknęła jeszcze w stronę swego towarzysza, kierowana z wolna w stronę jednego z radiowozów.
— Przepraszam — wymamrotała, siłą wciskana do samochodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz