07 listopada 2023

Od Merlina - Pociąg

Tłukli się autobusem. Melpomena siedziała, na kolanach tkwił transporter ze smokiem, dziewczyna głaskała plastikową pokrywę, czując ruch wiercącego się we wnętrzu zwierzaka. Merlin kiwał się lekko, stojąc tuż obok Melpomeny, trzymając poręczy i próbując nie przewrócić, jednocześnie popatrując na Falkora. Zwierzak na przemian posykiwał i popiskiwał, stroszył i składał kolce na grzbiecie, deptał wrzucony do transportera koc, wbijał w niego swe ostre pazurki.
— Stresuje się — mruknął Rincewind, zwrócił się do Melpomeny. — Jak chcesz, to ja go wezmę.
Dziewczyna pokręciła głową.
— Mój smok, mój problem — odparła. — Może jak się trochę zmęczy, to będzie grzeczniejszy w gabinecie?
— Albo zestresuje się na tyle, że odgryzie weterynarzowi rękę i koniec imprezy. — Zauważył trzeźwo Merlin, zbierając wiele mówiące spojrzenie od siostry. — No co?
— Ważne, żeby go zbadał i powiedział, czy jest zdrowy. — Przerwał im tata. — Na tym powinniście się skupić.
Oboje pokiwali głowami, Merlin westchnął.
Autobus, mimo weekendowej pory, był nadspodziewanie napchany. Na pierwszą wizytę u weterynarza Falkor zmierzał w obstawie złożonej ze wszystkich Spellmanów, siedzących teraz tu i tam, robiących sztuczny tłum wokół zwierzaka, wypełniających pojazd chaotycznymi rozmowami. Wiadomo, że do gabinetu wszyscy nie wejdą, ale wszyscy chcieli być ze smokiem, zobaczyć, jak to będzie wyglądało, jak się będzie zachowywał, chcieli znać diagnozę, plan działania, wiedzieć wszystko.
Merlin złapał się mocniej, zabalansował na zakręcie. Z transportera wydobyło się smocze kwilenie.
— Nie peniaj, mały. — Chłopak przyklęknął, jego twarz znalazła się na wysokości dziurek i prześwitów. — Autobus to jest bezpieczny środek transportu, serio. Wolno jeździ, do tego jest pancerny, to jak w coś przyskrzyni, to raczej to coś będzie miało większy problem. Nie to, co jakiś tam motorek.
Z wnętrza łypnęło na niego lśniące oko.
— Autobus to jest bezpieczniejszy, niż taki nie wiem, samochód, czy coś. Ale najlepsze to i tak jest metro albo pociąg. Nie rzuca, niespecjalnie skręca, poza tym to jak jedzie, to tak fajnie szumi, można czilować…
Piszczenie ucichło, pazurki przestały wbijać się w koc, transporter w końcu znieruchomiał.
— Lubię jeździć metrem. — Kontynuował chłopak, poprawiając się na usyfionej podłodze. — Wiesz, w autobus, to zawsze można jeszcze w zły numer wsiąść, nie? A z metrem to się jednak trzeba postarać, żeby coś schrzanić, bo z tymi liniami, to jest tak, że…
— Merlin, dobrze się czujesz? — Melpomene rzuciła mu typowe spojrzenie starszej siostry.
— Ja tak. To on się gorzej czuje. — Smok zapiszczał, Merlin odezwał się do siostry. — Ale chyba jest lepiej, jak się coś do niego pogada. — Chłopak wrócił uwagą do smoka. — Co nie, mały?
Z wnętrza pudła wydobyło się jakieś burczenie, smok zagrzebał się w kocu, znów łypnął na Merlina.
— Jak byłeś dzieciakiem i stresowałeś się jazdą autobusem, to też cię trzeba było zagadywać. — Wtrącił tata, patrząc na syna. — Inaczej było ci niedobrze i musieliśmy wysiąść.
— Niedobrze? — Merlin nie pamiętał w ogóle momentu, żeby było mu gorzej w jakimś środku transportu (może poza tymi latającymi, jak chociażby miotła), to miarowe kołysanie najczęściej sprawiało, że radośnie jechał w kimę.
Kolejny bardzo dziwny dźwięk wydobył się z transportera.
— Falkor? No nie mów, że będziesz rzygał.
Smok beknął.
— Wysiadamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz