05 listopada 2023

Od Raouna do Bashara

...i wyjechali na piękne, skąpane w blasku zachodzącego słońca połacie zieleni, poprzecinane wijącymi się rzekami i jeziorkami. Do celu zajechali, gdy na niebie tańczyły już ostatnie promienie: wysiedli na małej, acz urokliwej stacji, podziwiając piękno architektury, doszli do najbliższego przytułku wypoczynkowego, gdzie mogli wreszcie odsapnąć, to znaczy demon, bo bóg to tam się nie zmęczył.
A przynajmniej o tym marzył Raoun.
Marzenia jednak były czymś, co nie spełniało się tak łatwo, nawet u bogów.
Mrok tunelu wlewał się do pociągu, zawzięcie walcząc ze schylającymi się ku emeryturze jarzeniówkami. Niektóre żarówki kasłały już oznakami zużycia, nadając temu miejscu nie lepszą aurę od tej na stacji z yūreiem. Do czasu, aż wszystkie lampy jak na zawołanie zgasły, wycofując się z bitwy.
Raoun zamrugał parę razy, rozejrzał się po tej absolutnej ciemności. Zmarszczył brwi, z jego gardła wydobyło się ciche warknięcie.
I wtedy poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu.
Zerwał się jak poparzony do pionu; ignorując, że jego widok się poprawił, spojrzał na siedzącego na swoim siedzeniu Bashara.
— Sprawdzałem, czy dalej jesteś, czy cię coś czasem nie zjadło — powiedział bezwstydnie demon.
— Jaja sobie robisz? — parsknął bóg. — Już myślałem, że to ktoś z tej zgrai się zaczaił. Uch, więcej ich matka nie miała — jęknął, krzyżując ręce na piersi.
Słysząc jego słowa, Bashar uniósł brwi.
— Jakiej zgrai?
Dokładnie w tym momencie na powrót zapaliły się światła, ukazując wagon przepełniony duchami.
Wszystkie stały w kompletnym bezruchu, w tej samej pozie, prosto z rękami spuszczonymi wzdłuż ciała. Wpatrywały się we dwójkę pozbawionym życia spojrzeniem. Niektóre wyglądały jak po prostu ludzie, którym się umarło, inne natomiast nie odstawały zbytnio od koleżanki, yūreia – zakrwawione ubrania, splątane włosy, ubytki w tkankach, czasem nawet kończynach. Widok prawie jak u wrót Zaświatów, brakowało tylko Żniwiarzy.
Bashar zmierzył każdego ducha wzrokiem, w tym na końcu Raouna.
— Gdzie Senkawańczyk? — spytał.
Raoun popatrzył na niego, potem na siebie.
— Ej, gdzie on jest?!
Pospiesznie się rozejrzał, lecz nigdzie nie dostrzegł mężczyzny, którego jeszcze chwilę temu opętywał. No wziął koleś i wyparował. Bóg podejrzewał, że do oddzielenia doszło, gdy się zaskoczył dotykiem lekarza, ale że ciało zniknęło? A może wrócił do prawdziwego pociągu? Zazdro.
Duchy jak stały, tak stały, dalej wpatrzone w dwójkę. Bashar spuścił głowę, wyraźnie popadając w zadumę. Cóż, sytuacja była, hm, niecodzienna. Myśleli, że ich przygoda się skończy i będą mogli w spokoju dojechać do malowniczego miasteczka, jakie im polecał Googol, ale świat zapewne uznał, że skoro dali sobie radę z jednym duszyskiem, to z pewnością sobie poradzą z ich całą wycieczką. To znaczy, Raoun tam nie wątpił w ich zdolności. Przecież sam był Bogiem Spirytyzmu.
Lekarz jeszcze trochę nad czymś dumał, wreszcie podniósł wzrok. Uniósł brwi, niespodziewanie widząc Raouna, który stał tak samo jak duchy i z tym samym spojrzeniem się w niego wpatrywał.
— Co robisz?
— Dołączam się — odpowiedział Raoun.
W odpowiedzi demon westchnął cicho. Popatrzył na duchy.
— Czy państwo również szukają drogi do szpitala? — zapytał uprzejmie.
Wycieczka nie odpowiadała.
— Widzę, że niektórzy z państwa również mają pewne problemy zdrowotne — ciągnął dalej. — Najbliższy szpital znajdą państwo w pobliżu stacji Shuyō-eki. Niestety to w drugą stronę, więc muszą państwo opuścić pociąg.
Jeden duch zamierzał odejść, ale drugi go powstrzymał. Reszta nie poruszyła się o milimetr.
Raoun nachylił się nieco w stronę lekarza.
— Wiesz co, oni chyba nie uważają, żeby potrzebowali szpitala — szepnął do niego.
— To ja z kolei zauważyłem, że oni bardziej na ciebie spoglądają niż na mnie — odszepnął mu tamten.
— Co?!
Wyprostował się, popatrzył na duchy.
— Ode mnie nic nie dostaniecie! — Pogroził im. — On ma ciało, on ma normalny kontakt ze światem żywych, on ma więcej do zaoferowania! — Wskazał palcem w tej sytuacji bogom ducha winnego Bashara.
— Dzięki — rzucił spokojnie, acz z nutą sarkazmu demon.
Duchy dalej stały, nieruchomo, w ciszy. Raouna już to powoli zaczęło denerwować. Sobie przyszły jakieś nieboszczyki psuć im wycieczkę! Nie miały niczego lepszego do roboty? Tyle osób jechało w pociągu... Dobra, nie tyle, ale było trochę pasażerów, istniał jakiś szerszy wybór, ale nie, musiało paść akurat na nich! Wyglądali jak niedoświadczeni turyści? W sumie Bashar miał rysy Auranthijczyka, ale Raoun to tam przypominał tych Tenjituńczyków, nie, Tenjitsujcz... Tenji... Mieszkańców Tenjitsu! Cholera, kto wymyślił taką głupią nazwę?
— Wyższy — usłyszał.
Zmarszczył brwi, przyjrzał się duchom. Wszystkie wgapione w niego.
— Ej, Bashar, który z nas jest wyższy? — szepnął.
— Ty.
— Aish.
Syknął, na moment przygryzł dolną wargę. Przestąpił z nogi na nogę.
— Jeśli myślicie sobie, że możecie, tak o, sprowadzać na mnie problemy i próbować wystraszyć, to się grubo mylicie! Nie wiem, czy zauważyliście, ale tak samo jak wy jestem niematerialny i do tego...!
Przerwał, bowiem oto wszystkie duchy zgięły się w pół do kąta prostego. Raoun otworzył szerzej oczy, mierzył je wszystkie wzrokiem. Ostatni raz to tak kłaniali mu się pracownicy restauracji, do której przyszedł w ciele bossa mafii.
Chwila.
Bashar również przyglądał się duchom. Spojrzał na Raouna, potem znów na nie.
— Wydaje mi się, że chodzi im o innego wyższego — podzielił się swoim wnioskiem.
Raoun też swoje wnioski wyciągnął. Uśmiechnął się dumnie, podparł się rękami na biodrach, z jego ust wyślizgnęło się krótkie parsknięcie śmiechem.
— Ach, wystarczy „Władco Dusz” — powiedział, znów się zaśmiał.
Ha, duchy go rozpoznały! Musiały wyczuć tę wspaniałą aurę, jaka go otaczała! Niesamowite! Dawno tutaj czegoś takiego nie doświadczył, aż zapomniał, jak to jest! Bóg Raoun, Bóg Spirytyzmu Raoun! Tęsknił za tym, oj, tęsknił!



Pociąg już jakiś czas temu opuścił tunel, teraz bez ogródek jadąc przez skąpane w blasku zachodzącego słońca połacie zieleni, poprzecinane wijącymi się rzekami i jeziorami. Ludzie wsiadali i wysiadali na przejeżdżanych stacjach; wagon, w którym przebywała dwójka turystów, raz był pełniejszy, a raz bardziej przejrzysty.
Bashar siedział spokojnie, w ciszy czytając swoją książkę. Z niegłośnym szelestem przewrócił kartkę, w pewnym momencie podniósł wzrok na zajmującego miejsce po drugiej stronie Raouna. Bóg wyjątkowo nikogo nie opętywał i nie zajadał się łakociami – podpierał głowę ręką i pozbawionym życia (heh) wzrokiem wpatrywał się w przemijające widoki za oknem.
Demon chwilę mu się przypatrywał.
— „Władco Dusz”...
— Zamknij się.
To było najgorsze spotkanie z wiernymi w caluteńkim, liczącym milenia życiu Raouna. Najpierw „hahaha, Władca Dusz, ale odlot”, a potem „we no, pomóż nam z naszymi problemami”. A srał ich pies! Co oni sobie myśleli, że Bóg Spirytyzmu to jakiś terapeuta albo najemnik? Niedoczekanie! Jak na Senkawę ci mieszkańcy nie okazali żadnej kultury! Chcieli sobie boga wykorzystać do swoich marnych kaprysów i zagwozdek, ha! Dobry żart, się uśmiał równo! Niech no tylko czekają, jak odzyska swoją pełną moc, to się z nimi wszystkimi rozliczy!
— Banda debili — mruknął ni do siebie, ni do towarzyszącego mu demona. — Czego oni w ogóle oczekiwali?! — rzucił znacznie głośniej, zabezpieczony tym, że nikt w wagonie poza Basharem nie mógł go usłyszeć. — Że powiem: „Tak, chętnie załatwię wszyściuteńkie wasze sprawy”? Chyba poumierali poprzez wybranie im mózgów! Czy prezes firmy zajmuje się jakimiś tam robolami na najniższym szczeblu? Nie!
— Myślałem, że bóg różni się od prezesa... — zaczął lekarz, na powrót z oczami w książce.
— Bashar, proszę cię, jakbym miał się zajmować osobiście każdym wiernym i jeszcze każdym duchem, to by mi mojego wiecznego życia nie starczyło! Zostań prawdziwym bogiem, to sobie pogadamy. — Machnął niezgrabnie ręką. — Wy śmiertelnicy czasami jesteście niemożliwi.
Resztę drogi odbyli w ciszy. Gdy ostatnie promienie słoneczne przebijały się zza horyzontu, dojechali wreszcie na odpowiednią stację. Wysiedli z pociągu, spacerowym krokiem ruszyli zgodnie ze wskazówkami map Googola.
Przechadzka trwała niecały kwadrans (nie, autobusy tu jeździły raz na rodzinę), aż ujrzeli szukany przez nich, niewysoki budynek ze śmiesznym krzaczkowatym napisem, który według Bashara oznaczał „motel”. Dwójka podeszła do drzwi, demon je otworzył i pierwszy przekroczył próg. Już miał iść w stronę recepcji, gdy zorientował się, że Raoun nie szedł koło niego. Zatrzymał się, odwrócił i ujrzał boga stojącego jeszcze na zewnątrz i spoglądającego w dół. Zaciekawiony lekarz spuścił głowę, ujrzał ułożoną równiutko linię z czerwonej fasoli.
— Ach, to, żeby duchy nie zakradały się do środka — wytłumaczyła właścicielka przytułku, wyglądając zza recepcji. — Proszę nie zwracać na to uwagi.
W odpowiedzi Bashar pokiwał głową, spojrzał jednak niepewnie na boga. Raoun popatrzył na niego, zmrużył oczy.
— Za. Kogo. Ty mnie. Masz. — Nie urywając z nim kontaktu wzrokowego, bez najmniejszego problemu przekroczył próg.
Boga Spirytyzmu nie ruszała jakaś tam fasola. Jedynie uważał, że szkoda było ją tak rozsypywać, kiedy można było z niej coś dobrego upichcić. Takie taiyaki na przykład. Ach, aż zjadłby. Może w okolicy gdzieś było stoisko. Potem obczai.
Po dostaniu kluczyka do pokoju dwójka teamworkerów wspięła się na pierwsze piętro. Odnaleźli odpowiednie drzwi, weszli do środka.
Pokój był mały, ale za to zadbany. Wyprana, ułożona ładnie pościel, wytarte kurze, czyste ręczniki. Jak na motel jakość była naprawdę dobra. Co jednak rzuciło się w oczy, to kilka interesujących rzeczy na komodzie. Dwie drewniane miseczki przykryte wieczkami i z tego samego materiału jakieś pudełeczko tajemniczo spoglądały na podróżników, coś ewidentnie kryjąc. I raczej nie były to cukierki ani ciasteczka.
Ponieważ Bashar jako jedyny z nich obecnie miał fizyczne ciało, po odłożeniu bagażu podszedł do tajemniczości. Podniósł wieczko jednej miseczki.
— Wolę te kolorowe o smaku owocowym — skomentował Raoun, widząc więcej czerwonej fasoli.
— To pewnie na zaś — rzekł Bashar i jakoś tak dziwnie spojrzał na boga.
— Ej, sam widziałeś, że nie działa.
Lekarz postanowił podnieść drugie wieczko.
— Ty, patrz, prezent dla ciebie! — parsknął wtem Raoun, wyraźnie rozbawiony.
Demonowi już nie było do śmiechu. Spojrzał krzywo na widniejącą w miseczce nieskazitelnie białą sól. Pospiesznie zakrył ją z powrotem wieczkiem, a zabrał się za pudełko. Dość ostrożnie je otworzył.
— Czarna sól? — próbował zgadnąć bóg.
Zapuścił żurawia, gdy nagle lekarz niespodziewanie machnął przed nim ręką, w której trzymał podejrzanie żółty kawałek papieru. Czując złowrogą dla niego energię, bóg wykonał unik, cofnął się o krok. Spojrzał na karteczkę, ujrzał dość znajome pociągnięcia czerwoną farbą.
Bashar przestudiował wzrokiem reakcję boga.
— Hm — brzmiał na niepotrzebnie zainteresowanego. — Jak nie fasola, to talizmany.
— Ho, ho, co to za haniebne myśli?! — oburzył się Raoun. — Myślisz, że powstrzymasz mnie jakimś świstkiem papieru?!
— Ale wykonałeś unik.
— Jakbym ja się na ciebie zamierzał z łapami, to też byś odruchowo odskoczył, nie wmawiaj sobie. — Wyszczerzył gniewnie zęby.
Wtem Bashar nastawił tuż przed nim talizman. Raoun zamarł, wbił wzrok w misterne, czerwone wzory na żółtym tle. Z trudem powstrzymywał się przed wykonaniem kroku w tył.
— Ha, nie nagrab sobie czasem, Bashar! — Pogroził mu. — Lista wyczynów, za które powinienem cię ukarać po odzyskaniu potęgi, robi się coraz dłuższa!
Bashar przyglądał mu się z dobrą chwilę, nic nie mówił. Ostatecznie jednak (ku ledwo widocznej uldze Raouna) odłożył talizman do pudełka, które następnie zamknął, pozostawiając je tak, jak zastali. Poszedł do swoich bagaży, zaczął w nich grzebać.
Raoun popatrzył na niego, trochę niezręcznie odchrząknął.
— Tylko nie myśl o zabraniu ich, jak będziemy wyjeżdżać! Bo cię obsypię tą całą solą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz