Od samego rana cały budynek sierocińca stawał na głowie. Wszystkie zakonnice biegały po korytarzach, pokojach, sprawdzały każdy najmniejszy zakamarek, każdy kąt, każdą szparę. Szczególnie się gimnastykowała główna zakonnica, po której twarzy pot spływał wielkimi kroplami, dzielnie przemierzając zmarszczki.
Dzieci siedziały w jadalni, wszystkie na ustalonych wieki temu przez dorosłych miejscach. Panował zakaz wychodzenia, dopóki sprawa nie zostanie rozwiązana. Sprawa, o której one same nie miały zbytnio pojęcia; mogły się tylko domyślać. A domyślały się, że najprawdopodobniej było to powiązane z pewną dwójką, której akurat w tym momencie brakowało.
— Gdzie bliźniaki? — spytał siedzącego obok niego kolegę.
— U spowiedzi — odpowiedział tamten.
Pierwszy popatrzył na niego, zamrugał.
— Znowu coś przeskrobali?
— Mhm.
Główna zakonnica wybiegła na zewnątrz; prawie potykając się o koniec własnego habitu, zbiegła ze schodków ganku i pognała w stronę stojącego w pobliżu małego kościółka. Wpadła przez uchylone drzwi niczym burza, prześlizgnęła się między ławami. Dotarła do znajdującego się na lewo od ołtarza konfesjonału, w pośpiechu wygrzebała z kieszeni kluczyk, którym następnie otworzyła jedne z dwojga drzwi.
W środku malutkiego pomieszczenia przebywała niewysoka dziewczynka. Siedziała na klęczniku, w rękach trzymała modlitewnik. Gdy dostrzegła zakonnicę, pospiesznie przewróciła stronę, zgrabnie chowając bazgroły.
— Gdzie pierścień, wy darmozjady małe?! — warknęła kobieta.
Złapała mocno dziewczynkę za ramię i pociągnęła ją w górę do pionu. Tamta została zmuszona do wstania, wypuściła z rąk modlitewnik z cichym jękiem.
— Gadaj, gdzie pierścień! — Potrząsnęła nią zakonnica.
— Mówiłam, że nie wiem! — zawołała tamta, krzywiąc się z bólu.
— Łżesz! Gadaj, gdzie pierścień albo...!
— Zostaw ją! — usłyszała.
Odwróciła głowę, spojrzała na wyglądającego przez kratkę chłopca z heterochromią. Na moment poluźniła ścisk na ramieniu dziewczynki.
— Nie wieszaj na mnie tych plugawych oczu! — wycedziła. — Dobrze wiem, że oboje uknuliście tę intrygę i ukradliście pierścień!
— A właśnie, że nie ukradliśmy! — bronił się chłopiec. — Na co nam jakiś pierścień?! Zjedzenie go nic nie da!
Zakonnica jednak nie dawała się za nic namówić. Zupełnie, jak gdyby żadne słowo dzieciaków do niej nie docierało. Popchnęła dziewczynkę, sprawiając, że ta upadła.
— Już ja was znam, wy demony małe — zaczęła morderczym tonem. — Tylko wy mogliście ukraść coś tak ważnego, jak pierścień Cruinneirima! Jeśli nie zamierzacie powiedzieć, gdzie go schowaliście, to możecie zapomnieć o wyjściu z konfesjonału!
To powiedziawszy, wyszła i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Chwilę jeszcze było słychać niknące stopniowo kroki, a potem zapadła cisza.
Chłopiec spojrzał przez kratkę na siedzącą pod ścianą dziewczynkę.
— Suyeon! — zawołał cicho. — Nic ci nie jest?
— Nie — mruknęła tamta, podnosząc się. — Spodziewałam się, że nas pobije, ale chyba bardziej jej zależy na znalezieniu pierścienia.
Pierścień Cruinneirima, całkiem okazały, z trzema kamieniami: dwoma białymi i jednym niebieskim pomiędzy. Był jedną z najważniejszych rzeczy w sierocińcu. Zakonnice twierdziły, że kiedyś należał on do czczonego tu boga i stanowi dowód na to, że miejsce to otacza boska opieka. Trzeba podkreślić słowo „twierdziły”, bo Cheoryeon raz podszedł do błyskotki i nie wyczuł od niej znaczącej energii ani tym bardziej mocy.
I oczywiście, kiedy ów pierścień któregoś dnia zniknął, wszelkie podejrzenia padły właśnie na bliźniaków. Cóż, nie dało się ukryć, że prawie żadna z sióstr ich nie lubiła, a ponadto mieli na swoim koncie okazałe wybryki (palące się włosy innych dzieci na zawsze w pamięci), ale oskarżanie ich o coś bez jakichkolwiek dowodów czy chociażby poszlak potrafiło naprawdę zaboleć. Tak, to oni ukradli pierścień Cruinneirima, bo kto inny mógłby to zrobić!
Suyeon z powrotem usiadła na klęczniku, westchnęła głośno. Strzepnęła brud z dresowych spodni.
— Fajnie o nas myślą zakonnice po tym, co kiedyś zmalowaliśmy — rzuciła.
— Ja tam nie żałuję naszych numerów — przyznał Cheoryeon, szybko jeszcze sprawdzając, czy siostrze na pewno nic nie było.
— Ja też. O, właśnie, zainspirowałam się tobą i też coś zrobiłam.
Podniosła modlitewnik, otworzyła na stronie, na którą spoglądała wcześniej. Pokazała bratu kartkę z narysowaną długopisem zaraz obok słów wychwalających Cruinneirima karykaturę głównej siostry zakonnej.
Jasnowidz popatrzył na dzieło sztuki, zagwizdał.
— Brawo! — Zaklaskał parę razy, pokazał kciuk w górę. — Idealnie zobrazowałaś jej brzydotę.
— Dzięki — odparła Suyeon.
Spojrzała znów na rysunek.
— Ej, to był komplement czy nie?
Dzwonek rozbrzmiał po całej szkole, z klas naraz wysypali się czarodziejscy licealiści. Wśród nich były rozpoznawane przez wielu bliźniaki. Minęli gablotę z pucharami, w której przy kilku nagrodach stały zdjęcia z ich uśmiechniętymi buziami, razem z resztą wyszli przez główne drzwi na zewnątrz.
— Pamiętasz, że musimy jeszcze tam wstąpić po szkole, prawda? — zagadała do brata Suyeon.
— No ba, o czymś takim to ja nie zapomnę — odparł Cheoryeon, podpierając się chwilowo rękami na biodrach. — Tyle lat czekałem na ten dzień!
Po tłuczeniu się tramwajem przez na szczęście tylko kilka minut wstąpili tam.
Drewniane drzwi z szybą pośrodku otworzyły się, o czym powiadomił przyjemny dźwięk dzwoneczków, próg przekroczyła dwójka bliźniaków. Bez konkretniejszego rozglądania się podeszli do lady, za którą siedział odrobinę podeszłego już wieku mężczyzna. Właściciel spojrzał na nich, wstał z krzesełka i stanął prosto.
— Dzień dobry — rzekł, z zaciekawieniem im się przyglądając. — W czym mogę pomóc?
— Dzień dobry, chcielibyśmy o coś spytać — zaczęła Suyeon.
— Tak. — Cheoryeon sięgnął ręką do kieszeni. — Za ile pójdzie?
Wyłożył na ladę nieduży, złoty pierścień z jednym niebieskim i dwoma białymi kamieniami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz