Nie miałam pojęcia, gdzie miałabym go zdobyć, lecz z pomocą internetu znalazłam kilka sklepów, które rzekomo oferowały podobne specyfiki. Zaczęłam więc od wizyty w pierwszym sklepie zielarskim, który specjalizował się w wyjątkowych ziołach i proszkach z całego świata. Niestety, właściciel z nieukrytym rozbawieniem poinformował mnie, że o pudrze z wietrznej róży nigdy nie słyszał. Wpadłam więc na pomysł, że może mąka kokosowa wniesie do ciasta podobny egzotyczny akcent. Wyposażyłam się więc w kilka składników zastępczych, z nadzieją, że przynajmniej jedno zadziała.
Wróciłam do mieszkania, gotowa do pieczenia. Rozłożyłam wszystkie składniki na blacie - czekolada, jajka, mąka, cukier i ta nieszczęsna mąka kokosowa. W kuchni już po chwili zapanował chaos - ja w pośpiechu mieszałam i odmierzałam, próbując nadać masie odpowiednią konsystencję. Właśnie wtedy zorientowałam się, że brakuje mi jednej rzeczy - śmietany, która w przepisie była oznaczona kilkoma wykrzyknikami. Pewnie miało to oznaczać, że nawet jeśli wydaje mi się to bezsensowne, musiało się tam znaleźć.
Nie miałam wyboru - musiałam wybrać się z powrotem do sklepu. Wciągnęłam płaszcz i po chwili byłam na miejscu. Gdy wróciłam do mieszkania, zaskoczyło mnie, że kuchnia zdawała się jeszcze bardziej zabałaganiona, niż ją zostawiłam. Okazało się, że jeden z moich współlokatorów próbował pomóc, co skończyło się syfem na podłodze i tłustymi plamami na blacie. Po paru głębokich oddechach dla uspokojenia, wzięłam się do pracy.
Wszystko szło całkiem dobrze, ale w momencie gdy dosypywałam mąkę kokosową, poczułam nagłe szturchnięcie. To była Aimee, moja współlokatorka, która przypomniała mi, że chciała spróbować surowego ciasta, bo przecież musi poznać proces powstawania boskiego brownie. Zgodnie z jej prośbą użyczyłam jej na chwilę mikser, a ona - bardzo entuzjastycznie - zaczęła mieszać, rozchlapując wszystko na boki. Część masy znalazła się na blacie, jeszcze część na kuchence, nie obyło się też na plamach na naszych ubraniach. Widząc jej śmiech uznałam, że tym razem jej wybaczę i postanowiłam skupić się na dalszej pracy.
W końcu boskie brownie wylądowało w piekarniku, a ja mogłam złapać chwilę oddechu nim wzięłam się za sprzątanie tego bałaganu. Patrzyłam na ciasto, które rosło i czułam, że może efekt będzie wart tych całych problemów. Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie fakt, że w momencie gdy chciałam wyjąć blachę z piekarnika, zadzwonił telefon. Odebrałam - była to babcia.
- Coś mi podpowiada, że właśnie robisz coś powiązanego ze mną - powiedziała staruszka. Odkąd tylko się urodziłam kobieta miała jakiś szósty zmysł i potrafiła wyczuć, jeśli ktoś o niej mówi czy myśli. - Nie martw się, pamiętaj tylko, żeby nie przesadzić z mąką kokosową, jest bardzo delikatna.
Spojrzałam na ciasto, które faktycznie wyglądało, jakby ów mąki było odrobinę za dużo. Ale cóż, skoro już byłam na tym etapie, nie było odwrotu. Przygotowałam też polewę, którą też musiałam nieco ratować, bo po wcześniejszych perturbacjach wydawała się nieco zbyt rzadka.
W końcu boskie brownie było gotowe i wyglądało całkiem dobrze. Udekorowałam go kawałkami czekolady i przywołałam moich współlokatorów, aby wspólnie je spróbowali. Wszyscy podchodzili do niego z lekką niepewnością, ale po pierwszym kęsie widziałam, jak ich oczy świeciły się z niepohamowaną chęcią zjedzenia jeszcze jednego kęsa.
- To naprawdę boski smak! - stwierdziła Aimee, która zjadła największą porcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz