Mimo, że listopad dopiero się zaczął, czułam się tak jesieniarsko, jak tylko mogłam. Uwielbiałam nosić grube wełniane swetry; w moim pokoju co rusz znajdowały się świeczki o zapachu jabłek, cynamonu i karmelu. Często chodziłam na randki sama ze sobą do drogich kawiarni, pijąc zbyt przepłaconą pumpkin spice latte i delektując się kawałkiem szarlotki, której szyld głosił o domowym pochodzeniu. Teraz, kiedy dni stawały się coraz krótsze, a wieczory chłodniejsze, marzyłam o ciepłym, korzennym napoju, który rozgrzałby mnie od środka.
Kiedy moi współlokatorzy zaproponowali wyjście do baru specjalizującego się w grzańcach, od razu się zgodziłam. Nie musiałam ich długo namawiać — ich entuzjazm był zaraźliwy. Z wielkim uśmiechem na twarzy przeszukałam swoją szafę, wybierając najgrubszy sweter, jaki znalazłam. Zrobiłam sobie koka, a potem szybko pomalowałam usta na intensywny odcień czerwieni. Wreszcie, gotowa na wieczór, wyszłam z mieszkania.
Bar był pełen ludzi, a zapach przypraw korzennych w powietrzu wprawiał mnie w doskonały nastrój. Usiadłam przy stole z moimi współlokatorami, a zaraz po złożeniu zamówienia, zaczęliśmy dyskutować o wszystkim i o niczym, śmiejąc się do łez. Nasze grzane wina były doskonałe — słodkie, przyprawione cynamonem i pomarańczami, idealne na chłodne wieczory. Rozmawialiśmy o planach na nadchodzący tydzień i szukaliśmy idealnych pomysłów na spędzenie weekendu. Kiedy skończyliśmy, postanowiliśmy, że nie możemy wrócić do domu bez butelki grzańca. W końcu, nic tak nie umila długich wieczorów, jak gorący napój w miłym towarzystwie. W drodze do sklepu śmialiśmy się i żartowaliśmy, czując radość, jaką przynosiła nam ta prosta chwila. Po zakupie butelki wróciliśmy do mieszkania.
Gdy weszliśmy do środka, czułam się podekscytowana na myśl o degustacji grzańca w domowym zaciszu. Ustawiłam butelkę na blacie w kuchni i sięgnęłam po korkociąg. „Czas na rozgrzewający wieczór!” pomyślałam, podnosząc butelkę do ust. Wtedy zaczęły się schody. Niezależnie od tego, jak mocno pociągnęłam za uchwyt korkociągu, korek nie chciał ustąpić. Szarpnięcie, kolejne podejście, może to kwestia techniki? Zdałam sobie sprawę, że nie tylko ja miałam z tym problem. Współlokatorzy obserwowali moje zmagania z coraz większym zainteresowaniem.
– Cinnie, czy ty w ogóle wiesz, co robisz? – zapytał Frank, chichocząc.
– Oczywiście! To tylko korek – odpowiedziałam zbyt pewnie, próbując przestawić korkociąg pod innym kątem. Niestety, nic to nie dało.
Po chwili zrezygnowałam i postanowiłam spróbować inaczej. Może wystarczy odrobina magii? Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy, wyobrażając sobie, że korek sam wyskoczy. Chwilę później wróciłam do rzeczywistości, ale butelka wciąż była zamknięta.
– Przepraszam, że nie jestem mistrzynią otwierania butelek, ale to nie jest takie łatwe, jak się wydaje – rzuciłam, wciąż uparcie próbując otworzyć grzaniec.
– Może spróbuj z innym korkociągiem? – podsunęła mi Zoe, wskazując na inny, leżący na blacie. Z wdzięcznością chwyciłam za nowy przyrząd, ale moje zmagania wciąż nie przynosiły efektu. Każde szarpnięcie kończyło się tylko większym rozczarowaniem.
Zaczęłam odczuwać frustrację. W końcu włożyłam całą siłę w ostatnią próbę. Z głośnym jękiem udało mi się wyciągnąć korek, ale zamiast triumfu, butelka wystrzeliła na stół, rozlewając grzaniec wszędzie. Wszyscy wybuchli śmiechem, a ja tylko się zarumieniłam, zdając sobie sprawę, że zamiast grzańca, mamy nową podłogę w kolorze rubinowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz