11 listopada 2024

Od Cheoryeona – Boski

Drzwi dość sporego budynku pewnej firmy rozsunęły się, Cheoryeon wyszedł na zewnątrz. Wykonał głęboki wdech, usta wygięły się w pełnym ulgi uśmiechu.
Nareszcie koniec pracy! Dzisiejszy dzień był dla niego mega męczący, ponieważ szefowa przyszła z nagłą ilością projektów, które dostała od góry i musieli je skończyć na już. Ponoć wyższym półkom nie podobały się designy postaci, więc trzeba było je poprawić, a nie chcieli przez to żadnych opóźnień. Jasnowidz kochał, jak w tej robocie był tylko rękami tworzącymi rysunki, czuł się wtedy taki doceniony, oj, jak bardzo! Aż myślał, że chyba rozszarpie dyrektora na strzępy, a potem ubłaga Raouna, żeby przekupił władze, dzięki czemu chłopak nie trafi za kratki.
Na szczęście skończył dzisiejszą zmianę jako cywil, nie przestępca. Dyrektorowi działu się upiekło.
Na razie.
Poprawił na sobie plecak, całkiem żwawym krokiem ruszył w kierunku przystanku tramwajowego. Zboczył jednak z kursu, bowiem ujrzał pobliski sklep i po krótkim namyśle postanowił wejść do środka. Przeleciał wzrokiem półki, ostatecznie zgarnął małą butelkę medwiedańskiej coli i jakiegoś batona. Zapłacił przy kasie samoobsługowej, choć przywitał się grzecznie z pracownikiem, a nawet życzył mu miłego dnia, gdy wychodził. Nie otrzymał odpowiedzi, aczkolwiek się nie dziwił – młody sprzedawca wyglądał, jakby za karę tu siedział.
Upił kilka łyków coli, następnie butelkę schował do plecaka. Zabrał się za batona. Był odrobinę za słodki, ale nie przeszkadzało mu to za bardzo. Pomyślał sobie, że będzie miał dodatkową dawkę cukru do odzyskania energii. Nie to, że był jakoś specjalnie zmęczony fizycznie (bardziej psychicznie). W sumie czy taki baton mógł zrobić znaczącą różnicę przy jego boskim ciele? Pewnie nie, tym bardziej że teraz miał naturalnie ogromne pokłady energii. To, że mógł dosłownie być aktywny dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, nadal go trochę zaskakiwało. Autentycznie ostatni raz spał... Eeee... Kiedy to było? Miesiąc temu? Dwa? Trzy?! Ponad trzy?! O kurde, kiedy to zleciało?! Już zapomniał, jak to było spać, śnić! Jak działały sny?!
Uch, nie, nie będzie się w to zagłębiał.
Szedł sobie spokojnie, już się tak nie spiesząc na tramwaj. Postanowił wykorzystać okazję i się przejść, przewietrzyć umysł po godzinach intensywnego rysowania (przynajmniej już go nie mogła boleć ręka od takiej pracy). Skręcił gdzieś na jakąś ulicę zakupową, zaczął oglądać witryny sklepowe. Przyjrzał się widniejącym na wystawie jednego lokalu ubraniom. Chciałby coś nowego sobie kupić. Ale poczeka na procent z wypłaty Raouna. Chociaż ostatnio zaczęła się psuć lodówka i miał ogarnąć nową. No nic, innym razem zgarnie jakieś ciuchy.
Ruszył dalej, gdy nagle usłyszał jakąś muzykę. Rozejrzał się, dostrzegł stojącego w oddali jakiegoś ulicznego grajka. Bez namysłu podszedł bliżej, przystanął w pewnej odległości. Zaczął słuchać.
Nieznajomy mężczyzna grał utwór Liliana. Sprawnie łapał za akordy, śpiewem nie fałszował, miał nawet dobry głos. Cheoryeon mimowolnie wyobraził sobie, co by robił, gdyby zamierzał wystąpić z nim w duecie. Właśnie ich barwy głosowe się różniły (on miał niższą, grajek wyższą), więc mogliby tworzyć niezgorszą harmonię.
Zerknął na otwarty u stóp mężczyzny futerał, w którym widniało trochę drobniaków. Sięgnął dłońmi do kieszeni kurtki, poczuł w jednej piątaka. Wyciągnął go, rzucił grajkowi, tamten z ciepłym uśmiechem podziękował. Jasnowidz znów kawałek się oddalił, lecz nie poszedł, a wciąż słuchał.
Tak nagle nabrał ochotę pogrania z typkiem w duecie. Może we dwójkę uzbieraliby dla niego więcej pieniędzy? W plecaku powinna być maseczka, więc mógłby nawet wystąpić jako Cherry Moon. Tylko oczywiście nie miał przy sobie gitary. W końcu wracał z pracy, nie targał wszędzie ze sobą futerału z instrumentem. Uch, szkoda, że gitar nie dało się złożyć albo pomniejszyć, cokolwiek! Wtedy mógłby grać sobie gdziekolwiek i kiedykolwiek!
Gdyby tylko miał gitarę!
Przed nim pojawiły się jakieś złote drobinki. Nim zdołał jakkolwiek zareagować, w okamgnieniu przeistoczyły się w...
JEGO GITARĘ???
W ostatniej chwili złapał do rąk instrument, z ust wyrwał się krzyk. Gdy zauważył, że skupił na sobie uwagę pobliskich, pospieszenie się ukłonił, przepraszając. Wyprostowawszy się, natrafił spojrzeniem na przyglądającego mu się grajka. Mężczyzna spojrzał na instrument, potem na jego twarz, ruchem głowy wskazał miejsce obok siebie, najwyraźniej zapraszając do dołączenia. Cheoryeon jednak pokręcił głową i czmychnął gdzieś.
Zatrzymał się za rogiem, przyjrzał się dokładniej gitarze. Białe pudło i główka, złote zdobienia, namalowane skrzydła, inicjały.
Nie miał żadnych wątpliwości, to była jego Złotówka. Złotówka, Złotóweczka, gitara, którą dostał od Raouna! Skąd się tu wzięła?! Chwila, czy on ją przywołał? Przywołał, bo chciał na niej grać? Jak?
Otworzył szeroko oczy, jeszcze raz objął wzrokiem instrument. Totalnie nie rozumiał całej tej sytuacji.
Nie, totalnie rozumiał całą tę sytuację! Raoun mówił, że gitara została specjalnie zaklęta, więc najpewniej jedną z jej magicznych cech była możliwość przywoływania. Tak, to miało sens. Tylko czemu w takim razie bóg mu o tym nie powiedział? Zapomniał. Ha, jak mógł ten Spirytus jeden! Gdyby tylko Cheoryeon wiedział, to by jej nie wynosił z domu w futerale! Wow, czyli wystarczyło po prostu o niej pomyśleć i się zjawiała, tak?
Wyprostował się, przełożył gryf do drugiej ręki.
I co, i teraz będzie ją taszczył do domu? Przecież to było niewygodne! Nawet jeśli była praktycznie niezniszczalna i nie musiał się martwić o jej stan, wolał nie telepać się tramwajem z tak dużym instrumentem w rękach, zwłaszcza że o tej porze nie dało się znaleźć miejsca siedzącego!
Nie potrzebował już jej!
Niespodziewanie gitara rozpadła się na złote drobinki, które równie szybko zniknęły, co się wcześniej pojawiły. Cheoryeon stał przez moment jak wryty, wzrok utkwiony był w pustych już rękach.
Aha.



— RAOUN!
Bóg Spirytyzmu zabrał wzrok z telewizora, w którym właśnie leciał jakiś film, odwrócił głowę w stronę przedsionka, skąd jak burza wpadł do apartamentu Złotoskrzydły.
— Uch, co tym razem? — burknął, przewracając oczami.
— CZEMU NIE MÓWIŁEŚ, ŻE MOGĘ PRZYWOŁYWAĆ ZŁOTÓWKĘ?!
— Złotówkę?
— Moją gitarę!
Cheoryeon był prawie przy kanapie, ale musiał się wrócić, bo zgubił kapcia. Po chwili już stał przed białookim bogiem, spoglądał na niego z góry ze skrzyżowanymi na piersi rękami, ale gdy tamten za to go zganił i kazał siadać, od razu usłuchał. Zajął wolne miejsce na kanapie, znów skrzyżował ręce.
— No, tłumacz się, czemu zapomniałeś o tak istotnej cesze mojego instrumentu? — Uniósł nieco podbródek wraz z jedną brwią.
Raoun posłał mu krytyczne spojrzenie, pokręcił głową, cmokając cicho pod nosem z niezadowoleniem. Nachylił się do stolika, by sięgnąć po lampkę wina. Do drugiej pochwycił pilot, zatrzymał film.
— Nie wiem, może dlatego, że takiej cechy nie ma? — rzucił spokojnie, upił łyk alkoholu.
— Jak to? — Jasnowidz otworzył nieco szerzej oczy.
— Tak to. Po prostu nie kazałem zamontować magii, dzięki której będziesz przywoływał gitarę.
— Nie? Ale to zrobiłem?
— Niby jak?
— No tak.
Skupił się trochę, a po chwili już trzymał w rękach instrument. Popatrzył na Raouna, ku zaskoczeniu zobaczył zdziwienie na twarzy boga. Mężczyzna przerwał picie wina, zmierzył dokładnie wzrokiem gitarę.
— Jak to zrobiłeś? — spytał.
— Nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Po prostu o niej pomyślałem.
— I się pojawiła?
— I się pojawiła.
Dwójka spoglądała na instrument, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Raoun odstawił lampkę, a nachylił się nieco w stronę pudła. Podparł dłonią podbródek, zmarszczył obie brwi. Wydawał się również nie mieć pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło. Czyli to nie była magia? To znaczy, zaklęcia, które rzucono na Złotówkę? To co w takim razie?
Cheoryeon obrócił w rękach gitarę, przyjrzał się jej od czubka główki aż po koniec pudła rezonansowego.
— A, w ogóle czuję od niej swoją energię — stwierdził. — Czy to coś znaczy?
Spojrzał na boga. Wtem oboje wymienili się spojrzeniem.
Raoun zmrużył oczy.
— Robiłeś coś dziwnego z nią?
— Nie? — Nieco się skrzywił. — W ogóle co masz na myśli?
— Nie wiem, cokolwiek, na przykład...
— O, właśnie! — przerwał mu. — Ostatnio jakiś dresiarz-dupek mnie pobił, więc w zamęcie użyłem gitary, żeby mu oddać.
Na wspomnienie tamtego zdarzenia przeszedł go dreszcz. Och, jak bardzo nie lubił takich ludzi! Jak oni w ogóle mogli istnieć? Mieli tylko pół szarej komórki, dla nich rozwiązaniem każdego problemu była przemoc! Serio współczuł jego dziewczynie, miał nadzieję, że ona szybko gościa zostawi. Chyba że sama nie odstawała od niego zbytnio osobowością ani intelektem... Jeśli tak było... Och, jeszcze była jego fanką...
— Czekaj, czekaj — odezwał się wtem Raoun, ręką wykonał gest pauzy. — Czy ty przyjebałeś komuś z gitary?
— No co, należało mu się! — bąknął. — Przecież mówię, że mnie pobił! Bolało! Nawet jeśli szybko przestało — dodał ciszej.
— Nie o to mi chodzi. — Podparł na sekundę ręką czoło, westchnął. — Wziąłeś do rąk gitarę i mu zajebałeś?
Cheoryeon patrzył na niego, w końcu niepewnie pokiwał głową.
— Tak.
— Postanowiłeś użyć jej jako broni?
— Tak.
— A teraz ją przywołujesz i ma twoją energię?
— Tak.
— To twoja boska broń, gratuluję — stwierdził bezemocjonalnie, oparł się plecami o kanapę.
— Tak. Chwila, co?
Boska broń?
Boska broń?!
BOSKA BROŃ?!
ZDOBYŁ BOSKĄ BROŃ?! TO TAK ŁATWE BYŁO?! CZEMU MU WCZEŚNIEJ NIE POWIEDZIELI?! Wow, pomyśleć, że wystarczyło komuś przywalić i już miał boską broń! Czyli teraz był prawdziwym białookim! Ha, Złotoskrzydły Cheoryeon wrócił na tory! Teraz to już nikt nie podskoczy!
Moment.
Zdobył boską broń. I to była jego gitara.
— To można mieć gitarę jako boską broń?! — zawołał.
Niespodziewanie oberwał w tył głowy z naganą za darcie ryja o późnej godzinie. Raoun westchnął, z powrotem sięgnął po swoją lampkę.
— Najwyraźniej — odparł. — Yonki coś gadał o jakimś bogu w Haverunie, który ma jako boską broń wachlarz. Z tego, co wiem, taki tytuł może zdobyć cokolwiek, dopóki uważasz to za własną broń. Wtedy przywaliłeś kolesiowi z gitary, więc wszystko się zgadza.
Cheoryeon wolno przytaknął, spuścił wzrok na instrument.
Naprawdę nie spodziewał się, że tak szybko zdobędzie broń, do tego w formie gitary. Czyli od teraz będzie mógł ją swobodnie przywoływać i odsyłać?
ZACZEPIŚCIE!
Właśnie tego potrzebował! Żeby jego Złotówka mogła pojawiać się w jego rękach, kiedy tego chciał! Na Prawo Równowagi, teraz wychodzenie na miasto jako Cherry Moon stanie się o wiele łatwiejsze! Lepiej, będzie mógł w każdej chwili wystąpić, wystarczy, że będzie trzymał przy sobie maseczkę i okulary! Czy właśnie przed nim otworzyły się nowe wrota? Chyba się popłacze ze szczęścia.
— Czej, co może teraz moja gitara poza pojawianiem się i znikaniem? — zapytał żywo, poprawił swoją pozycję na kanapie.
— Na pewno zyskała na wytrzymałości — zaczął Raoun, upił łyk wina. — A reszta wyjdzie po pewnym czasie. Wraz z użytkowaniem bronie nasiąkają energią białookiego i w zależności od specjalności boga mogą nabyć nowe właściwości. Nie wiem jednak, jak to jest w przypadku Złotoskrzydłego, do tego Wszechwiedzy.
Różnooki pokiwał głową na znak zrozumienia słów, popatrzył na Złotówkę.
— W sumie to wystarczy mi to przywoływanie — oznajmił, wzruszając ramionami. — Reszta nie jest taka istotna.
Miał własną boską broń, miał własną boską broń! Swoją ukochaną gitarę! Żaden bóg nie był tak super cool, co on! Już nie mógł się doczekać, jak będzie na co dzień przywoływał sobie i odsyłał instrument!
Raoun przyglądał się chwilę jasnowidzowi – widząc szeroki, rozmarzony uśmiech na twarzy, cicho parsknął pod nosem. Pociągnął kolejny łyk alkoholu, lampką częściowo zakrył, że jego własne kąciki ust wykrzywiły się ku górze.
Cheoryeon złapał odpowiednio w rękach gitarę: palce lewej dłoni ułożył w losowy akord, prawą natomiast szarpnął za struny. Przyjemny dźwięk rozniósł się po pomieszczeniu, lecz wtem został stłumiony.
— Ej, wyobraź sobie, że wychodzę na scenę, witam się z ludźmi, a po chwili przywołuję do rąk gitarę! — zawołał podekscytowanym tonem do Boga Spirytyzmu. — O, albo odsyłam ją, żeby zrobić dance break i potem znów się pojawia! Ale by to było super!
— Ty weź, wpierw zadebiutuj, a nie — odparł wymownie tamten.
Ku jego zaskoczeniu, Cheory niespodziewanie się uspokoił. Usiadł prosto, spuścił nieco głowę, grzywka zasłoniła oczy.
— Ach, no tak.
Racja, nie był już piosenkarzem.
Gitara zniknęła, nie pozostawiła po sobie nawet śladu. Chłopak wstał, poprawił swoje ubrania, po czym ruszył w stronę przedsionka. Na pytanie Raouna, gdzie idzie, odpowiedział, że miał dzisiaj zrobić sobie noc gier. Jeszcze tylko pospiesznie podziękował (nie określił, za co, ale w sumie za rozmowę), a potem założył buty i wyszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz