— Bashar. — Dante złapał obie dłonie lekarza, ścisnął je z podekscytowania. — To jest kawiarnia z książkami i ze smokiem, który karmelizuje ci deser. I jest tam tak ładnie! — odparł, uznając, że ten zwięzły opis zawiera w sobie wszystko, co trzeba było wiedzieć o wspomnianym miejscu. Pan doktor uśmiechnął się czule, całkowicie rozbrojony syrenią energią, musnął wargami usta swego ukochanego.
— Dobrze, idziemy tam.
Kawa i kropka, urokliwa kawiarnia znajdująca się w jednej z najbardziej zielonych dzielnic Stellaire, męczyła myśli Dantego od samego rana, kiedy to znalazł w internecie ogłoszenie o nowym, sezonowym latte w morskim klimacie, potem nie mógł przez to usiedzieć na przymiarkach z Kuttnerem, a gdy wreszcie szef go puścił, syren złamał pół istniejących przepisów drogowych, pędząc do szpitala z genialnym pomysłem na odprężenie Bashara po pracy.
Kawiarnia przywitała ich gwarkiem leniwych rozmów, zapachem świeżo wypieczonego ciasta i książek zalegających na licznych półkach, aż niektóre uginały się w połowie. Dante przymknął oczy, zaciągając się aromatem słodkawej kawy i mocno zaparzonej herbaty, woniami tak idealnymi, bajecznymi, że nieprawdopodobnym wydawało się ich istnienie poza pożółkłymi stronami opowieści. Napój małej syrenki, kawa przyzdobiona bitą śmietaną i niebieskim brokatem, oraz nowa herbata króla, z marcepanowymi koronami pływającymi w ciemnym naparze, pogłębiały wrażenie zanurzenia się w zmyślnie złożone zdania i losy fikcyjnych bohaterów.
— Fajnie, nie? — rzucił Dante, gdy zasiedli już przy stoliku, dłonie wyciągnęli instynktownie ku sobie. Bashar upił łyk herbaty, uśmiechnął się ciepło, kciukiem pogładził jego skórę.
— Świetne miejsce wybrałeś, Słońce.
Syren, pochwalony przez pana doktora, ucieszony, ledwo dostrzegał resztę świata tym roziskrzonym spojrzeniem całkowicie skupionym na uśmiechu Bashara. Potykającego się mężczyznę zauważył tylko przez to, że ten miał włosy w ulubionym kolorze Dantego.
Nieznajomy szedł między stolikami, charakterystyczny nos trzymając prawie przy samej kartce notesu, coś mamrotał do siebie, stukał palcem w porcelanową filiżankę spoczywającą w dłoni. Niestety fałdy na dywanie nie były sprzymierzeńcami marzycieli, czarne raciczki zaczepiły się niefortunnie, oczy rozszerzyły się, rzeczy dramatycznie wypadły z rąk.
Dla Dantego to było szybkie, zwinne wychylenie się w bok, zabalansowanie na nóżkach krzesła, by chwycić lecącą filiżankę.
— No — mruknął, prostując się na siedzeniu, uśmiechając się do mężczyzny — blisko było.
Faun, zaaferowany wyciąganiem spod innego stolika notesu, wpierw jakby w ogóle nie wychwycił, że to do niego krawiec się zwraca. Sprawdził coś na papierze, odetchnął, w końcu uniósł wzrok. I zamarł, oczy błysnęły strachem.
— Ja przepraszam bardzo — powiedział cicho, wskazał niepewnie na porcelanę — ale to filiżanka po dziadku, nie jest na sprzedaż…
Dante spojrzał na Bashara, Bashar na Dantego, obaj zmarszczyli przelotnie brwi, lekkie rozbawienie cisnęło się na usta.
— Na sprzedaż? — parsknął syren, wyciągając rękę ku faunowi. — Gdzie, proszę pana, bierz pan tę filiżankę. Wykłócałbym się tylko o nią, gdyby mój ukochany ją chciał.
Światło zrozumienia pojawiło się za szkiełkami, choć niewyraźne, blade, nieznajomy przyjął filiżankę, zerknął na silną dłoń splatającą się na powrót ciasno z tą zadbaną. Mrugnął, połączył nowe kropki.
— A chce pan…? — zapytał lekarza, przyciskając do piersi filiżankę.
Spróbował połączyć.
Bashar uśmiechnął się w ten typowy sposób, którego doświadczali poddenerwowani pacjenci w jego gabinecie, lecz nim doszedł do słowa, faun rozpoczął obronę swojego drobiazgu.
— Wolałbym nie, dziadek mi ją sprezentował, bardzo dużo dla mnie znaczy. Często piję z niej herbatę przy pisaniu, taki mały rytuał, pomaga mi zebrać myśli, gdy mam do skończenia trudniejszy fragment. — Mężczyzna gdzieś odpłynął, wcześniejszy przebłysk kontaktującej świadomości zgasł. — To całkiem popularne zachowanie u wszelkiej maści autorów. Z tego, co czytałem, takie małe rzeczy pomagają wejść w odpowiedni, twórczy stan… Och — westchnął faun, cudem przywołany do rzeczywistości. Co prawda ani Bashar, ani Dante nie dali znać nieznajomemu, że miota się w swoich słowach, uzgodniwszy jednym spojrzeniem, że mogą niespodziewanego wywodu posłuchać, lecz najwidoczniej minęło wystarczająco czasu potrzebnego mężczyźnie na załapanie, co się dzieje. — Och, no tak… Przepraszam, ja chyba trochę…
— Nie, proszę kontynuować — uspokoił go Dante, różowe szkiełka błysnęła jakimś nowym pomysłem. — Mówił pan, że pisze? Zna się pan na książkach?
Drzwi kawiarni otworzyły się z impetem, do środka wpadł syren z powiewającą za nim falą złotych loków, już z ulicy dostrzegłszy wciąż świeży nabytek w swojej kolekcji nauczycieli. Niczego nieświadomy Orion stał przy ladzie, spisując pospiesznie jakieś rzeczy na bezpańskim paragonie, nawet te alarmująco rzucający się na boki dzwonek przy drzwiach nie zwrócił jego uwagi.
— Ori!
Klepnięcie w plecy od Dantego momentalnie zgięło w pół fauna, dech wypadł z piersi, druciane oprawki zleciały z nosa, ale dzięki wampirzemu refleksowi wylądowały bezpieczne w dużej dłoni. Syren usłużnie wsunął je z powrotem na swoje miejsce.
— Dobrze cię widzieć, Dante — odchrząknął Orion, krzywiąc się nieco przy prostowaniu.
— Gotowy na zrobienie mi kolejnego wykładu z literatury? — Dante wyszczerzył się, myślami biegnąc do całej tej nowej wiedzy, którą zabłyśnie przed panem doktorem. — Mam szydełko, to dam radę całkiem długo usiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz