03 listopada 2024

Od Dantego – Koń [AU]

— Poczekaj chwilę… — Koń machnął łbem, przestąpił niecierpliwie z nogi na nogę, Dante zaklął głośno, ale udało mu się ułamać łodygę rozkwitłej róży. — No już, już!
Silne dłonie popuściły wodzy, rumak błyskawicznie skorzystał, zerwał się w porywisty galop między drzewami, wpadł na leśną ścieżkę, goniąc swojego towarzysza. Paladyn parsknął, uchylił się przed gałęzią, nie zważając na palec ociekły strużką krwi, zbyt mocno przyciśnięty do zdradliwych kolców, czasu nie było, by lepiej złapać, a prezent w całości musiał zostać dowieziony.
Wierzchowiec wbiegł na lekkie wzniesienie, zarżał głośno, żywo, tęsknie, dostrzegając już drugiego konia na horyzoncie, a jego pogodne spojrzenie tak wielce przypominało to syrenie, momentalnie okrywające się ciepłem przez Bashara wykręcającego się w siodle, posyłającego mu uśmiech. Nogi, do tej pory jedynie stabilnie oparte w strzemionach, jakoś tak same pogoniły już i tak pędzącego konia, mężczyźni wreszcie zrównali się ze sobą. Dosiadany przez Dantego siwek wyciągnął szyję, musnął chrapami łeb gniadosz księcia, ten odpowiedział mu tym samym.
— I tylko dlatego było ci tak śpieszno? — prychnął syren, oglądając, jak rumaki wymieniają się drobnymi czułościami, przystanąwszy pośrodku głuszy.
Gładkie palce gestem znajomym sięgnęły jego podbródka, odwróciły w stronę Bashara, tam, gdzie czekały ukochane wargi. Zgrabnie wychylając się w bok, książę sprawił miękkim pocałunkiem, że świat wokół nich gdzieś przepadł, cisza rozbrzmiała biciem serca ukochanego, rześkie powietrze smakowało jego uśmiechem. Dante był teoretycznie na służbie, dzień niedawno wstał, a on już czuł się pijany.
— Ja go rozumiem — wymruczał przyszły władca, pocierając opuszkami o drobne blizny, optymistycznie zakładając, że syren pamięta, czego dotyczą słowa księcia.
Mroźnobłękitny wzrok wyjrzał spod powiek, lekko niewyraźny, rozmarzony, lecz złowił kątem oka różę trzymaną między palcami, Dante przypomniał sobie, skąd się tam wzięła i dlaczego. Paladyn poodrywał kolce, trochę nieuważnie, pokłuł się mocniej, ale to nic – ważne, że mógł gładką łodyżkę wsadzić w broszę spinającą płaszcz Bashara, uśmiechnąć się do zaróżowionych płatków dzikiego kwiatu, do swojego pana, troskliwie zerkającego na poranione palce. Nie zważając na protesty syrena, że zaraz wytrze on to w spodnie, nie będzie śladu, książę wyciągnął chustkę z kieszeni, łagodnie oczyścił silne dłonie z wcześniejszych trudów, tak jak zawsze to robił, doceniając starania swego paladyna.
Zamek zostawili gdzieś daleko za sobą, z jego ciążącymi obowiązkami i barierami, które nie pozwalały na szukanie swoich rąk podczas jazdy, niespiesznie przejeżdżanie palcami po przedramieniu, by spleść je z tymi ukochanymi w nierozerwalnym uścisku. Uciekanie przed spojrzeniami dworu bolało dogłębnie, lecz gdy wreszcie zyskiwali oni chwilę dla siebie, nic większej radości Dantemu nie dostarczało, więc i psocił on chętnie, próbując wciągnąć Bashara na swoje siodło. Książę śmiał się, a tego śmiechu nikt inny poza jego paladynem nie słyszał, mruczał i zaczepnie opierał się, tylko Dantemu pokazując figlarne błyski w rubinie.
Nie dla nich płynął czas, lecz niektórym on niebezpiecznie szybko uciekał.
Konie stanęły, zastrzygły uszami, wychwytując jakiś odległy dźwięk. Mężczyźni popatrzyli po sobie, zamilkli, próbując usłyszeć to samo, co zwierzęta. Żałosny kwik, zduszone rżenie, dochodzące głębiej z gęstwiny.
— Konny? — podsunął Bashara, już zwracając konia w tamtą stronę.
— Może — rzucił Dante, wysforował się na przód. — Sprawdzimy.
Przedarli się przez chaszcze i krzaki, Dante regularnie oglądał się za siebie, Bashar dotrzymywał mu kroku, nasłuchując wołań o pomoc, lecz jeśli rzeczywiście przy cierpiącym zwierzęciu leżał jeszcze jakiś człowiek, to upadek czy inny powód odebrał mu przytomność. Wiewiórka umknęła przed nimi na drzewo, machnęła rudą kitą na kłusujące po ściółce konie, kwiki, choć rzadsze teraz, stały się głośniejsze. Wzrok przebił się przez zasłonę lasu, wypatrzył niby prześwit między ściśniętymi drzewami, jakiś zagajnik. Coś zaszurało z trudem o suche gałązki i liście.
Wierzchowce przywiązali kawałek dalej. Z jedną dłonią na rękojeści miecza, drugą na ramieniu Bashara, Dante zbliżył się do zagajnika, trzymając się cienia w obawie przed zasadzką. Mięśnie rozluźniły się, dopiero gdy mężczyzna pojął, czyje rżenie ich rumaki usłyszały ze ścieżki, czyją krew wyczuły.
— Jednorożec — szepnął książę, w głosie dało się słyszeć, że nie dowierzał zupełnie, podobnie jak syren.
Jednak mityczny rumak nie pił powoli wody z jeziora otoczonego mgłą, nie kroczył dostojnym krokiem, prezentując swą wyjątkową sylwetkę, baśnie zachwycały się pięknem jednorożców, lecz tak rzadko opisywały ich śmierć, bowiem któż chciałby wierzyć, że nawet te wyjątkowe stworzenia były na nią skazane? Śnieżnobiała klacz leżała w rozmokłej ziemi, z coraz mniejszą siłą przebierając zwiotczałymi kończynami, próbując się podnieść i zająć parą łebków leżącą za nią.
— Musimy jej pomóc — odparł Dante, książę przytaknął, razem weszli do zagajnika.
Klacz szarpnęła się gwałtownie, wyczuwszy ich obecność, zarżała ostro, ostrzegawczo, mimo że kosztowało ją to tyle wysiłku. Syren prędko rozpiął pas od pochwy miecza, złożył broń na ziemi, pozwalając Basharowi przejść przed niego, ukoić zwierzę. Łagodny głos, dobrze znany Dantemu z dawnych nocy, gdy koszmary targały nim we śnie, dobiegł miękkich uszu, cichym szeptem zapewniły, że nie ma czego się obawiać. Koński łeb targnął się w górę, po czym opadł ciężko na ziemię, nie mogąc zawalczyć przeciwko ludziom, jeśli ci kłamali.
Książę podszedł powoli do jednorożca, wpierw gładząc okrężnymi ruchami łopatkę, potem szyję i za uszami, nie patrząc na błoto pod ciałem klaczy, uklęknął i przysiadł na butach, by oprzeć smukłą głowę biedactwa na swoich nogach. Dante zerknął jeszcze w bok, westchnął w duchu, widząc dopiero co narodzone maleństwa, wilgotne i rozkojarzone życiem.
— Cholera, nie wiem…
— Dante — przerwał mu łagodnie Bashar, głaszcząc czarne od błota ganasze. Popatrzył na syrena, pokręcił ze zrezygnowaniem głową. — Obawiam się, że możemy już tylko z nią poczekać.
W środku buntowało się wiele rzeczy, każda chętna do stanięcia naprzeciw okrutnego losu, lecz nawet paladyn musiał przyznać, że to paniczne przebieranie nogami, te pełne bólu oczy i nierówny oddech klaczy nie wyglądało dobrze według niego. Może, gdyby od razu ktoś mógł się nią zająć, sprawy potoczyłyby się inaczej, lecz wokół rozpościerał się tylko las, pomoc nadeszłaby po dłuższym czasie, tak naprawdę mieli dla klaczy jedynie swoją empatię.
Dante, idąc śladami Bashara, usiadł po drugiej stronie głowy jednorożca, delikatnie odgarnął białą grzywkę.
— Zajmiemy się twoimi źrebakami, obiecuję — rzekł, powołując się na to, co najbardziej zmotywowało chwilę temu klacz do wygięcia szyi.
Ale słowa, choć kojące, nie wystarczyły, by uspokoić serce zwierzęcia, klacz wciąż ciężko dyszała, walczyła w tej przegranej bitwie, dokładając sobie bólu. Dante zacisnął usta, spróbował inaczej, przemawiając do duszy zrodzonej z magii najsilniejszym znanym mu zaklęciem.
— Przysięgam na moją miłość do księcia — powiedział cicho, nakrywając dłoń Bashara własną, złączył spojrzenia z rubinem, swym źródłem siły, motywacji i nadziei. — Razem przysięgamy — dodał, wymieniając zabarwione smutkiem uśmiechy z księciem.
Jednorożec nabrał powietrza, lecz oddech nie uciekł mocnym spazmem z piersi, łeb nie wykręcił się z przestrachem. Słowa dały upragnione wytchnienie, pozwoliły zaufać, że świat będzie dobry dla osieroconych źrebaków. Czarne, piękne oczy klaczy po raz ostatni spojrzały na zagajnik, nim skryły się pod powiekami, a ciało zastygło, wypuściwszy z siebie ostatnie tchnienie. Rzucający się wcześniej jednorożec wyglądał teraz, jakby po prostu zasnął pod wspólnym dotykiem splecionych dłoni.


Jedno z okien książęcych komnat wychodziło na dziedziniec ze stajnią, Bashar stał przy nim, obserwując z uśmiechem dokazujące na padoku młode konie.
— Fantail nie daje spokoju temu ogierkowi.
Złoty jednorożec rósł w zastraszającym tempie, zbierając chciwe spojrzenia rycerzy pragnących dzielnych, silnych rumaków, co poniosą ich w bój na swoich mocnych grzbietach. Jeszcze młody, wyglądający co najmniej komicznie z tymi źrebakowymi proporcjami Fantail prezentował charakter odważny, nieustraszony, waleczny, ale także skory do łobuzowania, jakby zdążył się tego od kogoś nauczyć. Rozwalał ogrodzenia albo je przeskakiwał, podgryzał i szukał uwagi, stajenni znaleźli tylko jedną na niego metodę w postaci karego ogierka, rówieśnika, w którego otoczeniu jednorożec uwielbiał przebywać i zachowywał się nieco rozsądniej.
Szybko i płynnie, jak niepozorna fala na plaży, dłoń Dantego wsunęła się na biodro księcia, załaskotała talię, mężczyzna podskoczył zaskoczony.
— Ja go rozumiem — zamruczał paladyn, kradnąc pocałunek z rozwartych śmiechem ust swego pana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz