Ilara miała naprawdę gówniany wieczór. Dzień, może nawet i dłużej, jeśli liczyć też czas spędzony na bezsensownym wzdychaniu do kogoś, kto nie chciał mieć z nią niczego wspólnego. A przynajmniej na to się zapowiadało, bo co jej po kruchej znajomości obciążonej marą nieodwzajemnionych uczuć, jednostronnej adoracji. Możemy zostać znajomymi i widywać się od czasu do czasu. Wspaniale, dokładnie tego jej było, kurwa, potrzeba. I chociaż zdążyła już emocjonalnie obnażyć się w rozmowie telefonicznej z Dantem, wylewnie opisując wszystko to, co od dawna już w niej siedziało, w niczym jej to nie pomogło. Była tak samo smutna, rozżalona, a przede wszystkim, co szczerze ją zresztą zaskoczyło, wściekła. A Rackham znała tylko jeden sposób na radzenie sobie z tak silnym miksem różnych emocji, sposób, z którego nie była jakkolwiek zresztą dumna. Alkohol. Tak przeżywała cięższe dni na statku i tak samo zamierzała zachować się i w tej sytuacji.
Niestety piratka szybko zdała sobie sprawę, że o tej godzinie wszystkie mijane po drodze sklepy albo już dawno się zamknęły, albo ich pracownicy niecierpliwie odliczali sekundy do ich zamknięcia. A mimo tego, że Ilara była chodzącą katastrofą, nie chciała psuć tym czyjegoś wieczoru. Drżącą ze złości i zimna dłonią sięgnęła po telefon, próbując wyszukać jakiegokolwiek monopolowego lub stację benzynową, w której wciąż mogłaby dostać alkohol. Miała w domu wino, ba, zawsze je miała, ale to nie wyleczyłoby jej złamanego serca. Potrzebowała piwa i to nie tego z wyższej półki, tylko najgorszych szczyn, jakie tylko znajdzie na półce. Nie miało jej smakować, miało buzować jej we krwi.
Na ekranie telefonu zamigotał adres nieco oddalonej od miasta stacji benzynowej. Łuna. Ilara wzruszyła ramionami i wsiadła do najbliższego, jadącego w podobnym kierunku autobusu.
Nie planowała tej prawdziwie żałosnej integracji z dwójką równie przybitych nieznajomych. Chciała po prostu szybko kupić to, po co przyjechała i równie prędko zaszyć się we własnym mieszkaniu. Ale została. Tak ją ten widok pijącego na ławeczce, siwego mężczyzny poruszył, że aż sama musiała dosiąść się do niego i bez słowa otworzyć jedno z kupionych piw. I pili tak sobie we dwoje, milcząc, a jednak w pewnym sensie rozumiejąc się bez słów. Potem z dwójki zrobiła się trójka. Prawdziwy obraz tragedii, rozpaczy i beznadziei. A jednak to żałosne widowisko sprawiło, że zrobiło jej się jakoś lżej na sercu, jakby ich wspólne cierpienie z powodu złamanych serc wzajemnie się uciszało. A może był to po prostu alkohol, który powoli uderzał jej do głowy. Nie, tak niewielka jego ilość by jej nie powaliła, była piratką, jej limit był znacznie większy. W sumie, dawno niczego nie jadła, może pusty żołądek miał tu swój udział. Wzruszyła ramionami i upiła kolejny łyk. Niebo było tej nocy wyjątkowo piękne, jakby samo zdecydowało się doglądać tej pogrążonej w dziwnej nostalgii i rozpaczy grupki.
I choć cisza w żadnym stopniu jej nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie, wydawała się jej na swój sposób kojąca, dziewczyna zaczęła odczuwać silną potrzebę zaczęcia rozmowy. Nie miała niczego do stracenia - nie znała tych ludzi (a przynajmniej tego jednego, twarz drugiego, zdecydowanie solmaryjczyka, kojarzyła z jakichś starych, porozwieszanych kiedyś gdzieś plakatów) i prawdopodobnie już nigdy więcej na nich nie trafi. A naprawdę potrzebowała się do kogoś odezwać.
– No to…skąd te wasze złamane serca?
Cisza. Nie spodziewała się niczego innego, żaden z pozostałych ławkowiczów nie miał powodów, żeby zdradzać jej cokolwiek. I mogłaby oczywiście się zamknąć, mogłaby lepiej zrozumieć atmosferę całego tego spotkania, ale po prostu nie potrafiła. Już wcześniej pulsowała wściekłością i żalem, ale teraz obie te emocje wezbrały na sile, osiągając jakieś nieznane jej wcześniej poziomy. I jeśli zaraz ich z siebie nie wyrzuci, to po prostu wybuchnie, zabierając całą Łunę ze sobą.
– Bo na przykład moje złamane serce wzięło się z tego, że chodzący, pierdolony ideał od tygodni wodzi mnie za nos, owija sobie wokół palca, a potem tak po prostu depta, jak jakiegoś robala. Bo nagle jej się odechciało. – Ilara coraz mocniej zgniatała trzymaną w dłoniach puszkę. – Nie nadaję się do związku. Trzeba było o tym pomyśleć, zanim mnie pocałowałaś i zabrałaś na najlepszą randkę w moim życiu. – Puszka trzasnęła, a resztki piwa wylały się na ziemię. – Wystarczy mi, że moja niedoszła narzeczona umarła na moich oczach. Bardzo zresztą tragicznie. Ile takich wydarzeń człowiek jest w stanie znieść, zanim serce naprawdę mu pęknie?
Kiedy tak wypowiedziała wszystkie te słowa na głos, wyraźnie i głośno, poczuła się głupio. Ze sobą, że w ogóle o tym wszystkim mówiła i z tym, że w ogóle pomyślała coś takiego o Kindrze.
– Cholera. Przejebana sprawa. – Siwy mężczyzna burknął pod nosem i po prostu podał Ilarze jedno ze swoich nieotwartych piw.
I było w tym geście coś, co ją niezwykle rozczuliło. Dziewczyna przyjęła je bez słowa, dziękując delikatnym skinieniem głowy i krzywym uśmiechem. Jedynym, na jaki była w stanie się zebrać.
– Ano. Trafny komentarz. – dodała po chwili, nie chcąc tak szybko kończyć rozmowy
Solmaryjczyk natomiast bez słowa wstał i zniknął we wnętrzu Łuny. Ilara nie potrafiła stwierdzić, jak długo go nie było. W każdym razie wystarczająco, żeby zdążyła opróżnić otrzymaną w prezencie puszkę piwa. Dziewczyna przez chwilę myślała, że właścicielowi stacji znudziło się słuchanie gadaniny dwójki podpitych klientów, co wcale by jej zresztą nie zdziwiło. Wkrótce nieznajomy wrócił jednak z kilkoma sześciopakami piwa pod pachami, stawiając je na ziemi wśród zgniecionych, pustych już od dawna puszek.
– Na koszt firmy.
Ta żałość i rozpacz naprawdę ich ze sobą połączyła.
– No to, ktoś jeszcze chciałby się czymś podzielić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz