— Udało wam się spotkać następnego dnia?
Song An bardzo wciągnął się w opowieść mistrza. Nie potrafił powstrzymać swojej ciekawości, pragnąc poznać jak najszybciej całą historię.
— Oczywiście, że tak. Kolejnego także. I przez wiele, wiele następnych dni.
— Zabiorę cię dzisiaj w naprawdę piękne miejsce — obiecywał Song Ning. Przez ostatnie kilka dni od rana do nocy przesiadywaliśmy na pomoście przy rzece. Rozmawialiśmy przy tym naprawdę, naprawdę bardzo dużo. Stało się to dla mnie całkowitą rutyną. Nocami wracałem do swojej domeny, gdzie zajmowałem się boskimi sprawami. Po wykonaniu ich wszystkich, bladym świtem odwiedzałem las, wędrowałem nad rzekę i oczekiwałem tam na Song Ning’a. Dzień w dzień. Od wschodu słońca po lśniący księżyc na niebie. I nie okłamałbym nikogo mówiąc, że był to najpiękniejszy czas mojego życia.
W każdym razie tamtego dnia rybak zaskoczył mnie nagłą wycieczką w nieznane mi jeszcze miejsce. Już o świcie wyruszyliśmy wzdłuż nurtu rzeki. Song Ning zabrał ze sobą wędkę — swój nierozłączny atrybut. Wszystko wskazywało na to, że mimo wszystko i tak idziemy na ryby.
— Już niedaleko! — zapewniał, prowadząc mnie przez gęstwinę. Gdzieś w oddali szumiał wzburzony żywioł rzeki.
Nie kłamał. Już chwilę później dotarliśmy nad jezioro. Nie było ono specjalnie duże, jednak niewątpliwie posiadało jakiś urok. Lśniła w nim krystalicznie czysta woda.
— Poczekaj chwilkę — poprosił Song Ning. Podszedł do pobliskich krzaków, skąd z niemałym trudem wypchnął na wodę małą łódkę. Machnął ręką, zapraszając mnie do podejścia bliżej.
— Siadaj, siadaj — zachęcił, samemu zajmując miejsce w łodzi. Dołączyłem do niego bez słowa. Deski zakołysały się pod moim ciężarem, ale ostatecznie udało mi się utrzymać równowagę. Po tym, jak łódka przestała się trząść, Song Ning wychylił się i kopnął o brzeg, aby odepchnąć nas.
Wypłynęliśmy na środek jeziora. Otaczał nas tylko nieprzenikniony niczym żywioł wody. W spokojnej tafli odbijały się nasze sylwetki. Łódka powoli kołysała się na boki. Song Ning zarzucił wędkę, a następnie wygodniej oparł się o drewnianą deskę za swoimi plecami.
— Ryby nie biorą tutaj zbyt chętnie, ale i tak lubię tu przychodzić — powiedział z uśmiechem na ustach.
Pokiwałem zgodnie głową.
— Zgadzam się. Jest tutaj naprawdę pięknie. Dziękuję, że mi to pokazałeś.
Song Ning uśmiechnął się szeroko.
Szczerze mówiąc, przywykłem już do podobnej samotności. Odkąd tylko pamiętam, zawsze byłem wyłącznie ja i otaczająca mnie dzika natura. Stała się ona moim najbliższym towarzyszem, tym najbardziej zaufanym, który nigdy mnie nie zawiedzie. Żyłem na jej łonie. Z ogromną więc przyjemnością podziwiałem wszystkie przejawy czystej przyrody. Teraz więc z ogromną przyjemnością oglądałem połyskujące na powierzchni jeziora pojedyncze promienie wstającego słońca. Tliły się one jak drobne ogniki, które z każdą kolejną minutą rozszerzały swoje drobne płomyki. Drzewa spokojnie kołysały w rytm delikatnego wiatru. Pochłonął nas zapach igliwia.
Song Ning cicho nucił jakąś melodię. Uniosłem wzrok, aby spojrzeć na jego opaloną od wielu dni spędzonych na słońcu twarz.
— Co to za utwór? — zapytałem, zaciekawiony nieznanym mi dotąd brzmieniem.
— Oh, to nic takiego! — odpowiedział pośpiesznie, przerywając swój cichy koncert. Twarz rybaka stała się czerwona.
Przez chwilę jeszcze wpatrywałem się w niego w niemałym zaciekawieniu. Wiedziałem o Song Ningu już naprawdę wiele, choć ten tak naprawdę zaskakiwał mnie każdego kolejnego dnia. Był zwykłym śmiertelnikiem. Wcześniej nawet nie zwróciłbym na niego swojej uwagi. Wtedy jednak nie wyobrażałem sobie żyć bez niego.
— No, dobra, niech ci będzie! — mówiąc to, uniósł ręce do góry w geście poddania. — Powiem ci!
Zaśmiałem się cicho na widok trochę zakłopotanego Song Ning’a.
— Doskonale wiesz, że nigdy nie chciałem być tym cholernym rybakiem — przypomniał, choć fakt ten zdawał mi się być już dość oczywisty. — Tak naprawdę, marzyłem, aby grać. Wiesz, podróżować, nieść ludziom moją muzykę…
— Dlaczego więc tego nie zrobisz? — zapytałem, kompletnie zaskoczony najnowszym wyznaniem. — Możesz przecież… — zacząłem, ale szczerze mówiąc, z biegiem czasu mam wrażenie, że lepiej byłoby wtedy zamilczeć— … wyruszyć ze mną.
Song Ning zaśmiał się cicho, odwracając wzrok i wbijając go w wodę. Posmutniał. Między nami zapanowała cisza.
— Wiesz, twoja propozycja brzmi naprawdę kusząco, ale to nie takie proste — odezwał się w końcu. W jego głosie usłyszałem szczery smutek. Ogarnęło mnie uczucie rozczarowania. Poczułem się głupio, tak, jakbym uraził czymś Song Ning’a.
— Nie mogę zostawić tutaj swojej rodziny — dodał cicho. — Wiesz, mój ojciec jest, jaki jest, ale dalej nie potrafiłbym go tak po prostu porzucić. Nie mówiąc już o mojej siostrze. Przecież nie ma ona nikogo, oprócz mnie.
Zapomniałem, że Song Ning nie jest taki jak ja. Poczułem ogromny wstyd.
— Przepraszam, nie pomyślałem o tym. — Mój głos lekko zadrżał. Podróż z Song Ning’iem u boku wprawdzie należała do szczytu moich aktualnych marzeń. Nie zdawałem sobie sprawy jednak, że tak wiele rzeczy go ograniczało.
— Nie, nic się nie stało — zapewnił rybak, zmuszając się do uśmiechu. — Może innym razem. Póki co muszę skupić się na swoich obowiązkach.
W milczeniu dobiliśmy do brzegu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz