06 listopada 2024

Od Yonkiego – Ogień

Yonki stanął w wielkim pomieszczeniu. Całe było wykonane ze skały wulkanicznej: ściany, podłoga, sufit z podpierającymi go kolumnami. Na ścianach po bokach, w otoczeniu bogato zdobionych lamp ogniowych wisiały oprawione w złote ramy obrazy z powtarzającym się motywem płomieni. Sala zapełniona była rzędami ławek z klęcznikami, nikt jednak obecnie żadnej nie zajmował. Poza Bogiem Chaosu nie było tu nikogo, panowała zatem cisza. Chociaż nawet, gdy jakiś śmiertelnik tu przebywał, to starał się zachowywać milczenie.
Ruszył samym środkiem, niskie obcasy butów postukiwały o wypolerowaną na błysk posadzkę. Szedł miarowym krokiem, zbliżył się do ołtarza. Prezentował się on dość okazale: był duży, przykryty gustownym, czerwonym obrusem z misternymi, wyszytymi złotą nicią wzorami. Stało na nim wiele świec różnych wielkości, wszystkie białe, wszystkie zapalone. Po środku znajdował się flakon ze świeżymi kwiatami, świecącymi niemal tak samo, jak ogień. Ścianę za ołtarzem zdobił wielki, namalowany tysiące lat temu obraz przedstawiający smukłą, kobiecą postać z ognistymi włosami, ubraną w szaty w stylu pasującym do całego tego miejsca. Stała prosto, ręce miała rozłożone, zaś na dłoniach tańczyły płomienie.
Yonki nie ukłonił się przed ołtarzem, nie przystanął nawet na moment – od razu podszedł do jednego z dwóch, ustawionych symetrycznie względem ołtarza, słupów lawy, która niespiesznie spływała z góry. Przysłonił niecodziennego kształtu obiekt, który trzymał w rękach, bez wahania przeszedł przez gorącą zasłonę, nie przejmując się kompletnie ani swoim ciałem, ani ubraniami, które nosił.
Wyszedł po drugiej stronie, strzepnął z głowy lawę. Brązowy, krótki płaszczyk nawet trochę nie zapalił się, nie widniał na nim żaden brud, podobnie jak z krótkimi, ciemniejszymi spodenkami i skórzanymi butami podróżnymi.
— Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała — usłyszał wtem.
Podniósł wzrok na znajdujący się parę metrów od niego stół, przy którym siedziała wysoka kobieta o ciemnej cerze. Falowane włosy opadały na ramiona, grzywka wyginała się w charakterystyczny sposób. Pełne usta zdobiła bordowa szminka, duże oczy lśniły ogniem oraz bielą. Wyglądała zupełnie jak na obrazie, z tym że nosiła inne odzienie, choć wciąż w ognistym motywie kolorystycznym.
Yonki popatrzył na nią, uśmiechnął się szeroko.
— Vultara! — zawołał radośnie.
Żwawym krokiem ruszył w jej stronę.
— Jeśli przyszedłeś zaproponować mi kolejną przygodę, to od razu mówię, że ja nadal pamiętam naszą poprzednią. Bardzo dobrze — dodała z pewnym naciskiem, mrużąc wymownie oczy.
— Nie, przyniosłem prezent! Gdy tylko to zobaczyłem, od razu pomyślałem o tobie!
Znalazłszy się przy stole, postawił na nim obiekt, który tu przyniósł: podłużny pionowo, z ciągnącym się kablem i jakąś substancją w środku. Vultara przyjrzała mu się badawczo, uniosła jedną brew. Nigdy na oczy nie widziała takiego ustrojstwa, więc spytała:
— Co to?
— Lampa lawa! — Rozłożył ręce, jak gdyby właśnie wykonał magiczną sztuczkę.
Któregoś dnia po prostu był na zakupach z Raounem i zupełnym przypadkiem zobaczył to cudo. Od razu wypytał Boga Spirytyzmu o szczegóły, a gdy je poznał, momentalnie skojarzyła mu się z tym Vultara! Wtedy też zdał sobie sprawę, że w sumie dawno jej nie widział, więc postanowił odwiedzić ją, do tego z prezentem. Co prawda, za lampę zapłacił Raoun, ale prezent to prezent!
Vultara wciąż przyglądała się dziwnemu przedmiotowi.
— Lampa lawa? — powtórzyła nazwę za małym bogiem.
— Tak! — Przytaknął tamten. — Jest super! Włączasz i się świeci kolorowa lawa! Nawet się rusza! — Złapał za kabel, zaczął się rozglądać. — Wystarczy, że połączysz do...
Przerwał nagle, bowiem zdał sobie z czegoś sprawę. Zastygł w bezruchu, chwilę później wolno przeniósł wzrok na wciąż przyglądającą mu się wyczekująco Vultarę.
— ...prądu.
— Do czego? — Kobieta popatrzyła na niego krytycznie.
No tak, racja. W Haverunie nie było jeszcze prądu, a w głównej świątyni Vultary nie znajdował się żaden kontakt, do którego można było podpiąć lampę lawę. Ach, że też Yonki o tym zapomniał! Za dużo skakania między światami, to mu się zaczęło mieszać. Riftreach ma prąd, Haverun nie ma, Riftreach ma, Haverun nie, Riftreach ma, Haverun...
— Właśnie! — zawołał wtem, pstryknął palcami. — Słyszałem w świecie, w którym teraz przesiaduję, o Bogini Złotego Płomienia!
Usłyszawszy to, Vultara przyjrzała mu się badawczo, ale nie ukrywała też pewnego powątpienia w swoim spojrzeniu. Uniosła brew, poprawiła pozycję na krześle, zakładając nogę na nogę.
— Bogini Złotego Płomienia? — zapytała niby od niechcenia, skrzyżowała ręce na piersi. — Że ogień, ale złoty?
— Właściwie to żółty, ale musi brzmieć fajnie. — Wzruszył ramionami. — No, ale słyszałem, że ma podobne moce, co ty! Wiesz, też ogień i tak dalej. I też świecące włosy! Tyle że na żółto. Ogólnie jej motyw to bardziej żółć. — Podparł dłonią podbródek.
— I chcesz, żebym się z nią spotkała?
— Nie, ona nie żyje.
W pomieszczeniu nastała cisza.
— Aha — rzuciła krótko Vultara.
— Nawet jej nie spotkałem, bo umarła dawno przed moim przybyciem. Tylko nie wiem, dlaczego dokładnie, Raoun nie powiedział.
Pomyśleć, że przegapił taką okazję! Mógł się spotkać z riftreachową boginią, bo nawet Raoun ją znał, więc wystarczyłoby, że go z nią umówi! To nie, to bogini wzięła i umarła! Co za pech! Nie mogła trochę dłużej pożyć? Czy tamtejsi bogowie spieszyli się do grobu? W ogóle to było trochę słabe, że się nie odradzali tak, jak białoocy. Może wtedy by była szansa na spotkanie. Ej, co, jak wszyscy bogowie Riftreach tak naprawdę wyginęli? O nie, tak nie mogło być! Musiał ktoś przetrwać, przynajmniej jeden!
Westchnął cicho. Popatrzył na lampę lawę. Będzie musiał jakoś ogarnąć ten prąd. Cheory coś chyba mówił o przenośnym prądzie? Gniazdkach? Bankach? Co miał bank do prądu? Nie wiedział. Ale dużo rzeczy w Riftreach było trudne do zrozumienia.
— Dobra, to tyle, idę! — Pomachał kobiecie na pożegnanie.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł tą samą drogą, którą tu wszedł.
Vultara mimowolnie odprowadziła go wzrokiem; kiedy zniknął z pola widzenia, pokręciła głową, ciężko wzdychając. Zerknęła na stojącą po drugiej stronie stołu, jak to Bóg Chaosu nazwał, lampę lawę.
— Nie mogę z nim — mruknęła pod nosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz