Merlin już dawno przywykł do stłumionego dźwięku fletu dobywającego się zza ściany. Euterpe zaczęła naukę gry jakieś dwa czy trzy lata temu, wsiąkła totalnie i jedyne, co pozostało, to żartować, że na szczęście wybrała flet, a nie perkusję. Dla młodego czarodzieja muzyka fletu zlewała się z typowymi dźwiękami jego domu, więc nie przeszkadzało mu, gdy Euterpe z uporem godnym lepszej sprawy wygrywała po raz kolejny ten sam utwór, starając się pozbyć nieistniejących błędów i potknięć. Przywykł do tego już na tyle, że dopiero gdy jego siostra grała w inny sposób, wtedy właśnie muzyka naprawdę wpadała do uszu i sprawiała, że Merlin odrywał myśli od swojego hobby.
Tym razem coś było niehalo i Merlin wręcz fizycznie poczuł drapanie gdzieś z tyłu głowy, gdy utwory, do których przywykł, nie brzmiały tak, jak powinny. Euterpe zaczynała grę, dojeżdżała do jakiegoś momentu, by urwać melodię. Chwila pauzy, zaczynała od początku, znów przerywała. Znów cisza i od początku. Niczym stara, zepsuta płyta, przeskakująca wciąż do początku i niepotrafiąca w całości odtworzyć utworu.
— No co jest — mruknął Merlin, odrzucając tomik mangi na poduszki.
Wstał, wyszedł na korytarz, stanął przed drzwiami drugiego pokoju. Zastukał, poczekał.
— Proszę! — dobiegł go zmęczony głos.
Wszedł.
Pokój Euterpe był przeciwieństwem jego pokoju – wszystko było w nim starannie ułożone, schowane i wysprzątane, na żadnej z półek nie gościły figurki, ozdóbki albo jakieś printy. Tutaj znajdowało się wyłącznie to, co było niezbędne, używane i produktywne. Równe rządki mądrych książek, segregatory pełne starannie poukładanych nut, biurko puste i gotowe do tego, by wyłożyć na nim zeszyty. Może dlatego sama postać właścicielki pokoju tak bardzo do niego tego dnia nie pasowała.
Euterpe siedziała na łóżku, otoczona chaosem nut. Flet ciążył jej w dłoniach, włosy miała związane w niedbały kok, a na twarzy malowała się frustracja. Jej ćwiczenia nigdy tak nie wyglądały – Euterpe zawsze stała profesjonalnie przy pulpicie, a nuty układała sobie na biurku.
— Wszystko okej? — zapytał Merlin.
Dziewczyna otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz słowa nie nadeszły od razu. Westchnęła, spuściła wzrok.
— Nie — odpowiedziała krótko, patrząc na rozrzucone kartki. — Za tydzień mam koncert. I cały czas mi nie wychodzi.
— Daj spokój, przecież wszystko brzmi dobrze — zaprotestował Merlin, opierając się o framugę.
— Bo nie słyszysz błędów — odparła od razu. — Poza tym… Zazwyczaj jest lepiej. Tylko teraz… Teraz po prostu…
Merlin przyglądał się jej w milczeniu. Euterpe nienawidziła niedoskonałości i o ile potrafiła ją jeszcze tolerować u innych (trudno, żeby było inaczej, skoro mieszkała z nim przez ścianę), o tyle sobie nie potrafiła wybaczać błędów, zaś przyznanie się do ich popełnienia traktowała jako osobistą porażkę.
— Teraz… gdy tylko myślę o tym koncercie, to aż mnie ściska w środku, palce mi drętwieją… Nigdy tak nie było!
— Stresujesz się — zdiagnozował ją od razu Merlin. — Nie martw się, to normalne. Wszyscy stresują się wystąpieniami. Ja na twoim miejscu bym po prostu umarł.
— Dobra, super, tylko u mnie śmierć nie wchodzi w grę — odparła kwaśno.
Merlin podrapał się po głowie, w końcu jakiś pomysł nawiało mu pod dekiel. Wszedł do reszty do pokoju, zamknął za sobą drzwi.
— Ty, może ty potrzebujesz publiczności treningowej, co? Jak zagrasz parę razy przede mną, to ci może to ciśnienie zejdzie.
Euterpe obdarzyła go trudnym do interpretacji spojrzeniem.
— Ale ty to ty. Przy tobie nie będę się przecież stresować.
— Co, bo dla mnie może być cokolwiek, więc nie musisz się spinać?
— Tak. Znaczy nie! Merlin, kurde! Po prostu ty się nie będziesz czepiał! Przestań mnie łapać za słówka…
Jej brat parsknął śmiechem.
— Dobra, już, nie bocz się — powiedział, podchodząc jeszcze bliżej, by usiąść na łóżku. — Wiesz co, bo przypomniało mi się, jak Bernadette miała występować w takim szkolnym przedstawieniu i też ją trema zjadła. No i Guinevere jak zwykle miała na to genialną radę, czyli żeby uodpornić Bernadette na ten stres.
— Jak niby? Ćwiczenia oddechowe?
Merlin pokręcił głową.
— Nie, to było… jak to mądrze Guinevere powiedziała…? Przedłużona ekspozycja na czynniki stresogenne. Czyli że po prostu musisz grać dużo przed publicznością, to potem nie będziesz się stresować.
— Merlin, gdyby to tylko było takie proste…
— No ale właśnie było. Zadziałało, serio. Weź, no dowód eksperymentalny masz, ja potwierdzam. Jestem tym tam… testerem, próbą kontrolną i naocznym świadkiem.
Euterpe popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
— Wiesz chociaż, co te pojęcia znaczą?
— Nie. Ale to nie przeszkadza mi w tym, żeby chcieć ci pomóc. No dalej, ja siedzę, a ty grasz i trema leci przez okno.
Siostra wciąż patrzyła na niego z namysłem, w końcu jednak pozwoliła się rozbroić naturalnej szczerości Merlina, posłała mu nieznaczny uśmiech.
— Dobrze, to zrobimy tak. Ty usiądziesz tu na krześle i będziesz mnie uważnie słuchał, a ja zaraz tu ogarnę i zrobimy profesjonalny koncert.
Chaos nut został poskromiony w okamgnieniu, Merlin dostał krzesło do siedzenia i już po chwili Euterpe stała przed nim z fletem w dłoni, mimo powyciąganego dresu i byle jak zebranych włosów wyglądając całkiem profesjonalnie. Nabrała jeszcze oddech, uniosła instrument do ust, a potem popłynęła ta doskonale znana Merlinowi melodia. Euterpe w pełnym skupieniu podążała takt za taktem, Merlin zaś pozwolił jej grać przez pewien czas bez utrudnień, nim wdrożył kolejną część planu Guinevere i donośnie kichnął.
Euterpe aż podskoczyła, momentalnie przerwała grę i popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
— Sorka, muszę nos wydmuchać.
To powiedziawszy, Merlin pogrzebał w kieszeni, usiłując wyłowić chusteczkę, lecz na próżno.
— Tam są — Euterpe wskazała pudełko na biurku.
— Dzięki.
Merlin wstał, podszedł do biurka…
— Ej, ale możesz grać.
— Ale nie siedzisz i nie słuchasz.
— Słucham, słucham, nie przeszkadzaj sobie.
Mimo to siostra poczekała, aż Merlin wydobędzie chusteczkę i usiądzie.
— Nie miałeś smarkać? — spytała, gdy ten nie poczynił gestu, by ogarnąć swój zakichany nos.
— A, pewnie. No ale graj, nie krępuj się.
— To się najpierw wysmarcz!
Merlin dmuchnął w chustkę, usiadł prosto, skinął głową. Euterpe westchnęła, podjęła grę. Tym razem nie zdążyła zajść daleko, nim Merlin nie zainteresował się znów chusteczką, smarknął równie potężnie, co ich świętej pamięci dziadek.
— Merlin!
— No co? Katar mam.
— Ale musisz to teraz robić?
— Jak na widowni ci ktoś zatrąbi to też go będziesz strofować?
Euterpe nie odpowiedziała od razu. Wpatrywała się przez pewien czas w brata, Merlin zaś widział, jak zapadki przestawiają się w tej upartej, skupionej na celu głowie, nim dziewczyna się odezwała.
— Przestaw krzesło.
— Bo co?
— Rób co mówię — powiedziała twardo, nim uśmiechnęła się do niego. — Tam podłoga bardziej skrzypi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz