Wielkie Równiny, jak nazwa wskazuje, stanowiły głównie równiny. Całorocznie złociste trawy wydawały się ciągnąć w nieskończoność, nierzadko tylko dzięki krzywiznom terenu i położeniu odległych gór dało się określić swoją lokalizację. Bez odpowiedniego doświadczenia czy chociażby przewodnika łatwo było się zgubić.
Czasami jednak zdarzały się elementy krajobrazu, które ułatwiały orientację w terenie. Choć Wielkie Równiny były wielkimi równinami, okazjonalnie dało się znaleźć małe skupiska drzew, zbyt niewielkie na nazwanie ich prawowitym lasem, ale tak nierzadko określane przez mieszkańców, którzy prawdziwego lasu nie ujrzeli nigdy na oczy. Z reguły w takie miejsca zapuszczali się tylko łowcy polujący na zwierzynę oraz zielarze – reszta nie widziała żadnego powodu do stawiania tam stopy, zwłaszcza ze względu na ograniczenie widoczności i czyhające między drzewami zwierzęta.
Pewnego lasu ze szczególnością wszyscy unikali.
Wszyscy poza małą dziewczynką z ciemnymi włosami splecionymi w dwa warkoczyki.
Wymijała drzewa, nie wyglądając na bardzo przejętą tym, gdzie się znajdowała, nawet jeśli momentami uważnie się rozglądała. Niemal spacerowym krokiem przemierzała las; wspięła się na przewrócony pień z długimi śladami po pazurach, przystanęła na moment, by przyjrzeć się siedzącym na gałęziach drzew ptaszkom, obejrzała jakieś tropy dużego zwierzęcia. Nie było w pobliżu żadnego dorosłego, nikt przy niej nie czuwał. Nikt jej nie złapie, gdy potknie się o wystający korzeń, nikt nie poda jedzenia ani wody, gdy poczuje głód lub pragnienie. Nikt jej nie ochroni, gdy coś ją zaatakuje.
Czasami się oglądała, zapewne czując na sobie spojrzenie. Nie natrafiała jednak oczami na nic, więc kontynuowała swoją wędrówkę. Dokąd zmierzała, nie było wiadome.
Co jemu się nie podobało.
W bezpiecznej odległości, idealnie skryty snuł się za nią demon. Stąpał bezszelestnie, zgrabnie omijał drzewa. Kiedy dziewczynka zatrzymywała się, on również; kiedy szła, on robił to samo. Obserwował ją uważnie, nie odrywał nawet na moment wzroku.
Minęły przynajmniej dekady, odkąd ostatni raz ktoś ośmielił się wejść na jego teren.
I było to ludzkie szczenię.
Rozumiał, że młode zawsze były głupie. Nie znały żadnych granic, nie wiedziały, na co powinny uważać. Zawsze musieli pilnować ich rodzice, by czasem nie zrobiły sobie krzywdy. Zawsze trzeba było przy nich czuwać, pilnować. I właśnie w tym miejscu nie pojmował całej tej sytuacji, bo gdzie byli opiekunowie? Czemu mała dziewczynka sama przemierzała las? Czemu przemierzała ten las? Nie wyczuwał w pobliżu żadnego innego dwunoga, nikt zatem przy niej nie był.
Widząc, że dziecko zaczyna zbliżać się do pewnego punktu, otworzył szerzej oczy.
Mała zatrzymała się gwałtownie, upadła do tyłu na trawę. Podparła się rękami, podniosła wzrok, bowiem oto przed nią pojawił się zmieszany z popiołem dym, który przeistoczył się w wielkie stworzenie. Stanęło ono na czterech długich łapach, machnęło końcówką zakończonego kitą ogona. Całe było czarne, a jedynie oczy o pionowych źrenicach jarzyły się czerwienią, skupione w pełni na ciele dziecka.
Demon nachylił nieco łeb, zbliżył się o krok.
— Co ludzkie szczenię robi na moich ziemiach? — zapytał poważnym tonem.
Śmiertelniczka milczała. Wielkimi oczami wpatrywała się w jego formę.
Byt wciąż się jej przyglądał, ponownie machnął końcówką ogona.
— Rodzice nie mówili, że nie można wchodzić do tego lasu?
Cisza.
— Lepiej się odezwij albo...
— Wielki, gadający pies!
Demon aż strzygnął uszami.
Wielki.
Gadający.
Pies.
Pierwszy raz coś takiego usłyszał, a wybiło go to z tropu na tyle, że nie wiedział, jak zareagować. Odkąd osiadł na tych terenach, nikt nigdy tak go nie nazwał. Wszyscy używali, cóż, bardziej przyjętych określeń: potwór, demon, bestia, niszczyciel, wysłannik zagłady czy cokolwiek w tym stylu. Nie dziwił im się, w końcu tym właśnie dla nich był. Nie pozwalał, by ktokolwiek zagłębiał się w jego tereny, nikt nie mógł zbliżać się do niego zanadto, rozszarpywał każdego, kto stanął na jego drodze. Taki właśnie był. Wielki. Fakt, gadający. Ale demon.
W ciągu tylu lat żaden śmiertelnik nie nazwał go psem.
Z drugiej strony nie dziwił się, że usłyszał to określenie właśnie od dziecka.
Dziewczynka pozbierała się z ziemi, pospiesznie otrzepała ubrania z brudu. Po stroju wyglądała na małą nomadkę. Miało sens, bowiem wszyscy z najbliższych wiosek unikali tych terenów jak ognia. Żaden normalny wieśniak nawet się nie zbliżał. Tylko na początku chodzili, gdy demon był jeszcze świeżym zjawiskiem. I w którymś momencie pojawiła się zielarka, która koniecznie musiała zebrać rosnące pod drzewami zioła. Długo jednak nie pożyła.
Lśniące brązem oczy przyglądały się uważnie rogatej bestii. Co dziwniejsze, nie unikały wcale kontaktu wzrokowego – czasem to nawet przez dłuższy czas tkwiły wbite w pionowe źrenice, orbitki wokół nich i czerwone tęczówki. Gdy dziewczynka spojrzała gdzie indziej, to tylko dlatego, że zaciekawił ją inny element wyglądu.
— Dziwny z ciebie pies — rzekła wreszcie.
Demon nie umiał powstrzymać prychnięcia.
— Dziwne z ciebie dziecko — odparł nieco rozbawiony. — Każde inne popada w histerię na mój widok. Nawet dorośli uciekają, gdzie szczekuszka zimuje.
— Czemu? — zdziwiła się. — Nie jesteś straszny.
No, teraz to już demon poważnie zaczął wątpić w mentalną stabilność tej śmiertelniczki.
Podszedł jeszcze bliżej, nachylił się w jej stronę. Korzystając z tego, że mała nie zamierzała uciekać, obwąchał ją dokładnie. Obszedł dookoła, zmierzył wzrokiem z każdej strony. Nie, to był zwyczajny człowiek. Przynajmniej tak pachniała. Szkoda, że w ten sposób nie wyczuwał też magii, może to by jakkolwiek pomogło. Szczerze nie wierzył, że to dziecko było tylko dzieckiem.
Wyprostował się, potrząsnął lekko łbem. Nie powinny go interesować takie sprawy. Teraz ważniejsze było co innego.
— Lepiej powiedz, co tu robisz.
— Zgubiłam się — odpowiedziała od razu dziewczynka.
Zgubiła się, oczywiście. Tylko w ten sposób mogła tyle czasu siedzieć w tym lesie. Gdzie byli jej rodzice?
— A co widziałaś przed wejściem do lasu?
— Nie wiem.
Demon nie umiał ukryć przewrócenia oczami. Powoli usiadł, zagarnął ogon aż pod przednie łapy.
— Po której stronie miałaś góry?
— Po prawej.
— To idź tam. — Ruchem łba wskazał kierunek na południowy wschód. — Cały czas prosto. W końcu wyjdziesz na równiny.
Tylko dwunogie szczenię mogło się zgubić w małym lesie.
Do czego to doszło, straszliwy, okrutny demon nie rozszarpał dziecka przy pierwszym kontakcie. A jakby tego było mało, jeszcze pokazał mu drogę, z której przyszło. W takim tempie to bogowie go wezmą w progi swoich świątyń. Śmiertelnicy z tych stron by nie uwierzyli. Trochę dziwne, być zaskakiwanym przez własne dzieło, ale już trudno, prawie wszystkie dwunogie istoty nie grzeszyły inteligencją.
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko na instrukcje czworonoga.
— Dobrze, dziękuję za pomoc! — zawołała wesoło.
Wyciągnęła rękę, ewidentnie chcąc dotknąć demona, lecz ten szybko uskoczył w bok, po czym nieco się oddalił. Z gardła mimowolnie wydobyło się ciche warknięcie, na szczęście (dla dziecka) nie doszło do ataku, a skończyło się na ostrzeżeniu. Czy zostało ono zrozumiane, to już inna kwestia.
Ostatecznie mała więcej nie próbowała. Odwróciła się na pięcie, już zamierzała iść, ale wtem się zatrzymała w połowie pierwszego kroku. Znów stanęła przodem do bytu, spojrzała na niego niepewnie.
— Coś jeszcze? — rzucił niezbyt przyjacielsko tamten.
— Czy mógłbyś mnie odprowadzić?
Na te słowa demon zamrugał.
Od...
Odprowadzić?
— Trochę boję się sama iść — ciągnęła dalej. — Co, jak jakieś zwierzę mnie zaatakuje?
Demon prychnął, znów się zbliżył. Stanął tuż przed śmiertelniczką, spojrzał na nią z góry.
— W tym lesie jest tylko jedno stworzenie, które stanowi dla ciebie zagrożenie.
— Nadal chciałabym, żebyś mnie odprowadził.
Nadal?
Zmrużył dość mocno oczy, przyjrzał się uważnie dziecku.
Chwilę później dziewczynka ruszyła przez las w drogę powrotną, już pewniejszym krokiem niż wcześniej. Podniosła z ziemi jakiś długi patyk, zaczęła nim wymachiwać na wszystkie strony świata. Wydawała się kompletnie nie przejmować tym, że właśnie przy niej szedł demon. Najprawdziwszy, wieloletni demon, któremu nie dorastała nawet do brzucha. Byt mógł bez najmniejszego problemu przygnieść ją łapą do ziemi, złamać jak suchą gałązkę. Jednym kłapnięciem zębów odgryzłby jej głowę. A jednak tego nie robił. Straszliwy, bezlitosny, siejący spustoszenie i śniący się w najgorszych koszmarach Altańczyków demon odprowadzał właśnie małe, ludzkie dziecko.
Dziewczynka podniosła na niego wzrok, wyszczerzyła się w szczerbatym uśmiechu. Popatrzyła na swój badyl, potem znów na czworonoga. Wtem wykonała zamach i rzuciła gdzieś patykiem. Demon mimowolnie powędrował na nim wzrokiem, nawet się wzdrygnął w jego kierunku, ale ostatecznie nie zboczył z kursu.
Szli tak razem, nie spiesząc się jakoś szczególnie. Co prawda, demon najchętniej po prostu złapałby dziecko za kołnierz i zaniósł aż pod krawędź lasu, by jak najszybciej mieć je z głowy, lecz mała koniecznie chciała sama chodzić. No nic, wytrzyma. To nie tak, że nie miał czasu. Miał go bardzo dużo. Momentami aż za dużo.
Wiatr zmienił kierunek, tym razem wiał od południowego wschodu. Demon poruszył nozdrzami, wtem wychwycił jakiś zapach. Przystanął, zbliżył nos do ziemi.
— Co się dzieje? — usłyszał.
— Wyczuwam człowieka — odparł niezbyt zadowolony.
— Człowiek? — Dziewczynka rozejrzała się. — Tato? Tato!
Ruszyła znów, tym razem szybciej, zaczęła co chwilę wołać swojego rodzica. Demon niespodziewanie zagrodził jej drogę, machnął ogonem, spychając małą w inną stronę. Dziewczynka ponownie przeleciała wzrokiem teren.
— Tato! — zawołała radośnie.
Zaczęła biec, w pewnym momencie straciła równowagę na kamieniu, o który się potknęła, ale zdołała w ostatniej sekundzie ją odzyskać. Biegła najszybciej, jak mogła, ponowiła wołanie.
Przemierzający las mężczyzna spojrzał za siebie. Na widok dziewczynki otworzył szeroko oczy, niemal wypuścił z rąk łuk, na który miał nałożoną w pogotowiu strzałę.
— Oyuun! — zawołał z ogromną ulgą, wręcz radością w głosie.
Schował broń, podbiegł do dziecka. Od razu złapał je w swoje objęcia, schował w uścisku umięśnionych, otulonych skórami ramion. Uśmiech nie schodził z przyozdobionej brodą twarzy, zaś do oczu napłynęły łzy.
— Jak dobrze, że się znalazłaś! — załkał. — Nic ci nie jest? Nie jesteś gdzieś ranna?
Złapał córkę obiema dłońmi za ramiona, oddalił nieco od siebie, by sprawdzić stan zdrowia. Oyuun jednak pokręciła głową.
— Wszystko dobrze! — Kąciki ust wykrzywiły się ku górze. — Pomógł mi pies!
— Pies? — zdziwił się wyraźnie rodzic. — Jaki pies?
— Ten!
Odwróciła głowę, jednak ku jej zaskoczeniu, czarnego czworonoga nie było nigdzie w pobliżu.
Drzewa zaszeleściły, gdzieś w oddali przemknęła jakaś ciemna smuga.
Demon zatrzymał się i położył tam, gdzie zwykł to robić. Popatrzył na niską kupkę kamieni w pobliżu, obrośniętą częściowo mchem, westchnął ciężko.
To było dziwne zdarzenie. Nigdy nie przypuszczał, że w czasie swojego demonicznego życia spotka kogoś, kto nie będzie się go bał. Odkąd otworzył swe czerwone oczy, wszyscy postrzegali go za potwora, zagrożenie. Cóż, to nie tak, że próbował być dobry i pomocny. Wiele krwi zlizywał z pyska, wiele kości złamało się pod naciskiem jego szczęk, wiele ciał przez niego zjednoczyło się z naturą. Częściowo zasłużył sobie na takie traktowanie. Ta jedna dziewczynka jednak... Ech, to pewnie była zwykła, dziecięca natura. Nie słuchała słów rodziców, więc nie pomyślała, że ten „wielki, gadający pies” mógłby ją rozszarpać w każdej chwili. Chociaż... Nie wyglądał jak Puszek Okruszek. Wyglądał jak potwór.
Dobra, nie będzie się nad tym zbyt mocno zastanawiał. I tak nie zobaczy więcej tej śmiertelniczki.
Oj, jak bardzo się mylił.
Wszystko to z początku było dla niego absurdalne. Oyuun (uch, nawet zapamiętał imię) zaczęła regularnie zjawiać się w lesie, tym razem już nie szukając wyjścia, a demona. Na pierwszym spotkaniu chciała mu podziękować za pomoc – przyniosła zająca, którego upolował jej ojciec. Tłumaczyła się, że ponieważ miała tylko dziesięć lat, nie była w stanie udźwignąć większej zwierzyny. Ale demon ostatecznie zjadł zająca. W końcu technicznie złożono mu zwierzaka w ofierze.
Wtedy też spytała o imię. Oczywiście, demon go nie wyjawił. Uciekając spojrzeniem w lewo, odpowiedział, że żadnym się nie posługuje, na co Oyuun odparła, że w takim razie mu jakieś wymyśli. Opcji było wiele, wszystkie były proste. Demon po dłuższym czasie zaakceptował Rogacza. Niech już będzie cokolwiek.
Oyuun odwiedzała go co pewną ilość dni. Potem przez pół roku się nie zjawiała, zapewne z powodu przeniesienia jej grupy na inne ziemie.
A później znów przychodziła.
I tak w kółko.
— Byłeś kiedyś nad jeziorem? — usłyszał któregoś dnia.
Poruszył łbem, oderwał go od trawy, ale od razu został za to skarcony i przypomniano mu, że ma się nie ruszać. Z cichym westchnięciem ponownie wrócił na ziemię, pozwolił, by szczupłe dłonie kontynuowały obwiązywanie jego rogów łodyżkami świeżo zebranych kwiatów. Postanowił za to łypnąć jednym okiem.
Obok niego siedziała szesnastoletnia dziewczyna. Włosy miała proste, czarne, splecione z tyłu w pojedynczy, gruby warkocz, zaś z przodu opadała na czoło równa grzywka. Niewielkie oczy o typowej dla znacznej większości mieszkańców Altan Pingyuan barwie brązu skupione były na długich, rozgałęzionych rogach i zawiązywanych na nich kolorowych kwiatach.
Kto by pomyślał, że Oyuun tak szybko urośnie?
A może to po prostu długowiecznemu demonowi tak czas uciekał?
— Jeziorem? — spytał. — Co to?
— Taka kałuża, ale bardzo, bardzo duża i głęboka — wytłumaczyła mu możliwie jak najprościej Oyuun. — W jeziorze pływają ryby. Możesz się też w nim wykąpać. Popływać sobie.
Demon popatrzył w nieznany nikomu innemu punkt, spróbował wyobrazić sobie, jak takie jezioro mogło wyglądać. Wielka kałuża, hm? Jedyną większą wodę, jaką widział, to rzeka. Ale rzeka była długa i nieustannie płynęła. Czy woda w jeziorze też płynęła? Jeśli tak, to gdzie? Czy rzeka mogła się przemienić w jezioro albo na odwrót?
Na ciche polecenie dziewczyny poprawił nieco swój łeb.
— Czy ty byłaś nad jeziorem? — odbił pytanie.
— Tylko raz — odparła Oyuun. — Tata zabrał mnie i mamę. Ale to było niesamowite doświadczenie! Mogłam podziwiać wodę, wykąpać się w niej, oglądać fale!
— Fale?
— Widok falowania wody jest taki kojący! Gdy tak na nią patrzyłam, to czułam się tak błogo!
Falowanie wody miało aż taki wpływ? Dziwne. Dla niego najlepszym widokiem były złote trawy. Niby na Wielkich Równinach znajdowały się niemal wszędzie, a jednak gdy tak leżał i je obserwował, czuł pewien spokój. Zarówno za dnia, jak i w nocy, kiedy na niebo wchodziły gwiazdy.
Pomyśleć, że dawniej nie widział takiego piękna w gwiazdach.
Jeszcze raz przestudiował w myślach słowa Oyuun. Była w takim miejscu tylko raz?
— To czemu nie udałaś się ponownie nad jezioro? — spytał.
— Bo to bardzo daleko. Rodzice nie chcą, a sama się boję — przyznała z pewnym smutkiem w głosie. — O, wiem! Pójdźmy tam kiedyś razem! Z tobą u boku niczego się nie boję. — Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
Oczywiście, że przy nim niczego się nie bała. Nawet jego samego.
— Albo nie! — odezwała się znów. — Wpierw pokażę ci mój dom! Mamy takie super namioty, każdy na swój sposób wyjątkowy! Nasza grupa lubi je dekorować na różne sposoby.
— Oyuun.
— W moim namiocie trzymam tyle fajnych rzeczy, pokażę ci je wszystkie!
— Oyuun.
— A bawiłeś się kiedyś z jakami?
— Oyuun.
Dopiero za trzecim razem dziewczyna zamilkła; przerwała też wiązanie kolejnego kwiatka na rogach, bowiem demon niespodziewanie się podniósł. Usiadł prosto, spojrzał z góry na śmiertelniczkę. Choć Oyuun była już niemal całkiem dorosła, różnica wielkości nadal była przytłaczająca. Musiałaby stać na palcach, żeby dłonią prawie sięgnąć grzbietu czworonoga.
Demon spoglądał na nią swymi częściowo zwężonymi źrenicami, wzrok miał jednak łagodniejszy, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
— Nie mogę odwiedzić twojego domu — powiedział poważnie, acz z pewną nutą, jak gdyby on sam był tym zawiedziony.
— Czemu? — Dziewczyna spojrzała na niego, uniosła brwi.
— Nie mogę, bo...
— Jesteś demonem?
Między dwójką nastała cisza.
Demon z początku nie wierzył własnym uszom. Oyuun... wiedziała? Wiedziała, że był demonem?
Dziewczyna popatrzyła na otępiałego czworonoga, lewy kącik ust lekko się wygiął ku górze.
— Nie patrz tak na mnie, to była tylko kwestia czasu, nim poznam prawdę.
Racja, to miało sens, w końcu nie była głupia... ale...
— Jak długo wiesz?
— Już trochę. — Wzruszyła ramionami.
— Dlaczego więc nadal do mnie przychodzisz?
— A co, powinnam uciec? Nigdy więcej się nie zjawić?
Tak postąpiłaby reszta. Tak postąpiliby wszyscy inni. Nie, oni już na samym początku wystraszyliby się jego wyglądu. Część jeszcze wyczułaby złowrogą energię, jaka się wokół niego unosiła. Nikt nie uznałby go za wielkiego psa. Nikt nie podszedłby bliżej.
Nikt nie próbowałby się zaprzyjaźnić.
Więc czemu Oyuun to zrobiła?
W pewnym momencie przestał się nad tym zastanawiać. Po prostu zaakceptował taką kolej rzeczy, a na boku jeszcze sobie pomyślał, że mała dziewczynka szybko się znudzi albo wreszcie rodzice ją powstrzymają przed kolejnymi wędrówkami do lasu. Ale chodziła dzielnie, z czasem nauczyła się od ojca polować i przychodziła tu, gdy była na łowach. Mówiła, że rodzic za każdym razem zabraniał jej zbliżać się do lasu, ale ona nigdy nie słuchała. Zawsze przywiązywała kuca do drzewa, po czym udawała się głębiej, by spędzić czas z jej ulubionym...
Demonem.
Usłyszał cichy śmiech. Strzygnął uszami, posłał pytające spojrzenie Oyuun. Tamta jednak nie raczyła go oświecić, co ją tak rozbawiło. Dziewczyna uspokoiła się, odchrząknęła, po czym powiedziała:
— Ja wiem, że nie jesteś taki, jak inne demony. Jesteś dobry.
— Jestem zły.
— Nigdy bez powodu.
Demon spoglądał na nią, nie odezwał się jednak słowem. Po prostu tak trwał, siedział w bezruchu. Do czasu, aż końcówka długiego, płożącego się po ziemi ogona drgnęła. Wygięła się na jeden bok, potem na drugi, powtórzyła czynność jeszcze kilkukrotnie, już znacznie szybciej, ale wtem zastygła.
Oyuun dostrzegła ten ruch, na jej usta wkradł się szerszy uśmiech.
— Widzisz, jaki jesteś dobry? — rzuciła. — Chodź, podrapię cię za uszami.
— Nie.
— To pomiziam po brzuchu.
— Aż tak nie cenisz swoich rąk? — Kłapnął zębami.
— No, dobra, żartuję. — Poddała się szybko, acz przez kilka sekund wyglądała na rozczarowaną. — Chodź, dokończę wiązać kwiatki.
Demon usłuchał; położył się z powrotem na trawie, nastawił łeb tuż przy śmiertelniczce. Dziewczyna podniosła z ziemi roślinę, kontynuowała swoje zajęcie. Jakiś czas między dwójką panowała cisza. W końcu została przerwana przez słowa demona:
— Może nie do twojego domu, ale pójdźmy kiedyś nad jezioro. Popatrzeć na fale — dodał.
— Obiecujesz? — zapytała Oyuun.
Byt popatrzył na nią jednym okiem, nawiązali kontakt wzrokowy.
— Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz