01 listopada 2024

Od Yangcyna – Kartka

TW: krew, eeeeeee, minimalny gore?? idk tbh.
Demonologia.
Doktryna sama w sobie nie była w pełni zakazana. To prawda, że kapłani wszystkich przestrzegali, by nie okazali zbytniego zainteresowania nią, jednakże z drugiej strony uczyli czegoś o demonach – tego ważnego minimum, które pozwoli śmiertelnikom na unikanie zagrożenia z nimi związanego. Trudno było zatem całkowicie się pozbyć demonologii.
Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja z jej segmentem, jakim była goecja.
Goecję wieki temu zakazano. Wiedza o demonach to jedno, ale próby ich przywołania to coś kompletnie innego. Wielu duchownych pilnowało, by wszelakie zapiski o rytuałach przywołania tych potworów znikały ze światła dziennego, nie trafiały w niepowołane, a już szczególnie planujące szerzyć zło ręce. Wszystkie wyłapane egzemplarze, notatki kończyły w ogniu, a tylko pojedyncze okazy trafiały do pilnie strzeżonych, zamkniętych na cztery spusty schowkach; nie jako źródło wiedzy, a przestroga.
Mimo jednak braku takiego cuda, jaki stanowi Internet, w którego przypadku raz opublikowane rzeczy już nigdy nie znikną, papieru również nie tak łatwo było się pozbyć. Skrupulatna praca kapłanów nie przynosiła nigdy stuprocentowych rezultatów, bowiem zawsze jakaś kartka przetrwała, choćby jedna, gdzieś zawieruszona na półkach lub w skrzyniach. Wystarczyło, że jeden goeta zdołał zachować swoje zapiski, a mógł potem stworzyć kopie i na dodatek sprzedać je za wypchane po brzegi sakwy.
Tak właśnie było z rytuałami przywołującymi pewnego demona.
Niewiele demonów snuło się po ziemiach Altan Pingyuan, a ten jeden dodatkowo dość regularnie siał postrach wśród mieszkańców Wielkich Równin, więc szczególnie zapisał się zarówno w pamięci, jak i na kartkach. Każdy normalny Altańczyk modlił się, by nigdy w swym życiu nie spotkać na drodze tego potwora, lecz znaleźli się też szaleńcy, którzy zawzięcie chcieli go wykorzystać. W końcu gdyby udało im się zdobyć u swego boku taką bestię, byliby niepokonani.
Pierwsze instrukcje rytualne opierały się na typowych kręgach, jedynie z uwzględnieniem imienia demona. Wielu próbowało odprawić rytuał, niestety żadnemu się nie udało. Demon musiał być zbyt potężny na jakiś zwyczajny krąg. Trzeba było zatem to doszlifować.
Na przestrzeni lat goeci i inni zainteresowani demonolodzy dopracowywali rytuał: dodawali więcej szczegółów, silniejsze symbole, dodatkowe wymagania związane z otoczeniem. Nic jednak nie pomogło. W trakcie prób przywołania używano różnych imion bestii – altańskiego, pingyuańskiego, dopowiadano tytuły. Niejeden nawet wszystko to złączył do jednego rytuału.
Demon się jednak nie pojawiał.
Postanowiono zatem spróbować składać różną ofiarę. Polała się krew kozia, barania, bydlęca, nawet ludzka, czarodziejska i innych humanoidalnych istot. Przy kręgu lądowały pojedyncze ofiary, później grupowe. Używano ich krwi do malowania symboli, niektórzy nawet odważyli się upuścić trochę własnej.
A demon wciąż się nie pojawiał.
Goeci głowili się, dzielili włos na czworo, wymyślali coraz to drobniejsze detale. Porównywali swoje kartki, potem sprawdzali je z tymi przywołującymi zupełnie inne demony. Nie mogło chodzić o język ani wymowę, bowiem próbowali każdego, wypowiadali słowa idealnie, nigdzie akcentu nie pomylili. Niektórzy dostawali szału. Przecież musiał istnieć sposób na przywołanie go, to wcale nie tak, że ten jeden stanowił wyjątek.
Ktoś zaryzykował i przywołał innego demona, żeby rozkazać mu dowiedzieć się, jak można ściągnąć tego pierwszego. Potwór wyśmiał głupca, ale ostatecznie wyruszył na łowy... z tym że nie wrócił. zaś rytualna więź łącząca go z goetą pękła.
Goeta wtedy uznał, że odzyska energię i spróbuje znowu.
Kilka dni później wracał ze spotkania z kolegą. Przekroczył próg swojego domu, oznajmił rodzinie, że już wrócił. Wszedł do kuchni, gdzie powitała go żona.
— Już jesteś? — rzuciła lekko kobieta, nie odwracając się od garnka, w którym coś mieszała. — Akurat zdążyłeś na obiad.
— O, jak dobrze, umieram z głodu! — odparł wesoło mężczyzna. — Co dzisiaj zjemy?
Podszedł do żony, zapuścił żurawia przez jej ramię. Wtem otworzył szeroko oczy. W naczyniu znajdowała się podejrzanie czerwona ciecz. Wraz z parą unosił się metaliczny zapach zmieszany czymś słodkim, ale mięsnym.
Kobieta zamieszała drewnianą łyżką, po czym coś z niej wyłowiła – podłużne, cielisto-czerwonawe, z dwoma pomarszczonymi zgięciami i zakończone krótką, różową płytką.
Mężczyzna zakrył dłonią usta, czując, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Cofnął się o parę kroków, ale stracił równowagę. Gdy upadł, żona wreszcie się odwróciła, a on dopiero w tym momencie zauważył, że w prawej ręce, trzymającej łyżkę, brakowało palca wskazującego.
— Co się stało, kochanie? — spytała spokojnie kobieta. — Nie masz apetytu? Nie zrobisz chociaż wyjątku dla zupy przygotowanej z sercem? Nie moim, ale czyimś na pewno.
Uśmiechnęła się, lecz jej uśmiech nie był taki, jaki powinien być, łagodny, ciepły. Choć z pozoru niczym się nie różnił, w rzeczywistości przeszywał na wylot i budził strach w nawet najtwardszej osobie. W tym jej mężu.
— K-Kim jesteś? — zająknął się. — Czego o-ode mnie chcesz?!
— Czego od ciebie chcę? — kobieta przekrzywiła głowę lekko na bok. — Czego ty ode mnie chcesz?
— C-Co?
— Czego tak bardzo ode mnie pragniesz, że posłałeś na mnie jakiegoś pomniejszego demona?
Usłyszawszy te słowa, mężczyzna wstrzymał oddech. Wszystko nagle było już jasne. Wiedział, co się stało z jego żoną. I bardzo się tym przeraził.
Nim zdołał cokolwiek powiedzieć, z ciała kobiety wydobyła się czarna chmura dymu i popiołu, która następnie przeistoczyła się mrocznego potwora. Stanął on na czterech łapach, długim, zakończonym kitą ogonem strącił z pieca garnek, wylewając na podłogę gotującą się krew z podejrzanie wyglądającymi kawałkami mięsa. Długie, rozgałęzione rogi zahaczały końcami o niski sufit, pazury zaś rysowały podłogę. Był cały czarny, z wyjątkiem oczu, jarzących się ostrą, złowrogą czerwienią.
Nie było wątpliwości.
Przed mężczyzną ukazał się demon, którego tak usilnie szukał.
Zuchwały z ciebie śmiertelnik — zaczął zniżonym tonem stwór — lecz wciąż głupiec.
Mężczyzna podparł się rękami, próbował jakoś wstać, jednakże nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Popatrzył za bestię, dostrzegł leżącą nieprzytomną żonę. Zawołał ją, dokładnie w tym momencie potwór bardziej zastąpił mu drogę.
— Tsagiin Chötgör! — rozległo się wtem po kuchni.
Demon zastygł, wąskie źrenice utknęły na oblanej zimnym potem twarzy.
— Nì Shízhēn! — wołał śmiertelnik. — Dus Mi Ngan! Odwrotnik Czasu! Niszczyciel Czasu!
Potwór się nie ruszał. Mężczyzna zmierzył go wzrokiem, ścisnął w dłoni kartkę z jakimiś symbolami, którą zdołał wcześniej wyciągnąć. Odetchnął z ulgą.
I wtedy poczuł ogromny ból.
Wielka łapa przycisnęła go do podłogi, pazury przebiły tkanki. Wrzasnął, lecz na nic zdał się jego krzyk. Nikt nie mógł mu pomóc.
Demon nachylił się tuż nad jego głową. Otworzył pysk, z gardła wydobyło się przerażające parsknięcie, bliższe warknięciu psa.
Nie podoba mi się twój głos — przemówił. — Nie chcę go nigdy więcej słyszeć.



Po domu rozległo się pukanie. W pierwszej kolejności do drzwi ruszyła dwójka dzieci, lecz nim znalazły się w przedsionku, powstrzymała je matka. Kobieta wytarła z maści prawy palec wskazujący, szybkim krokiem poszła otworzyć.
Zaprosiła do środka pewnego mężczyznę. Wszedł on do salonu, od razu dostrzegł siedzącego w fotelu męża kobiety. Twarz miał oszpeconą podłużnymi ranami po pazurach, częściowo zabliźnionymi. Poza tym jednak nie wyglądał tak źle. Nie stracił żadnej kończyny, nie był przykuty do łóżka. Jak na osobę, która przetrwała bezpośrednie spotkanie z potężnym demonem, prezentował się całkiem dobrze.
Gość podszedł do gospodarza, przywitał się z nim, jednocześnie przepraszając, że nie mógł się zjawić szybciej. Tamten uśmiechnął się lekko, pokręcił głową.
— Mieliśmy ogromne szczęście — powiedziała żona. — Bogowie muszą nas mieć w opiece.
W odpowiedzi mąż coś jęknął pod nosem.
Kobieta przygotowała dla obu mężczyzn herbatę oraz ciastka, postawiła wszystko na stoliku, po czym poszła do dzieci na górę. Dwójka została sama. Jakiś czas siedzieli w kompletnej ciszy.
Gość wreszcie postanowił się odezwać.
— Czy mogę poznać szczegóły? — spytał dość niepewnie.
Gospodarz wolno przytaknął, gdy wtem wystawił palec, powstrzymując w ten sposób towarzysza przed zadawaniem pytań. Sięgnął ręką po leżący u jego boku notatnik, otworzył na pustej stronie. Podniósł spoczywający na podstawce pędzel, zanurzył wąską końcówkę w czarnej farbie. Chwilę coś pisał, w końcu odwrócił notatnik.
Żadne z imion nie jest tym prawdziwym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz